Jeżyk
Posted on Fri 20 May 2011 in Pamietniczek • 3 min read
W skrócie: Seba był wierzący a potem przestał, pewnie nie bez wpływu starszego, ciotecznego brata. A brat cioteczny najpierw pluł na wiarę i wierzących, a potem, bez rewelacji (objawienia) nawrócił się. Ale uwaga! wiara moja niezbyt katolicką przypomina.
Na koniec dyskusji, która oparła się na Dawkinsie wynalazłem w YouTubie film Bena Steina "Expelled. No intelligence allowed" jakby boska ręka mnie prowadziła i to w sukurs. Podesłałem Sebie, ciekawe jak osądzi ostatnią scenę, w której zajadły ateista Dawkins zapytany na ile procent ocenia prawdopodobieństwo nieistnienia Boga podaje najpierw 99, potem skłania się ku 97 procentom, aż kończy na "na pewno ponad 50". Pyszne!
Czwartek zaczął się normalnie. Wykonałem pewną robotę z której dumny nie jestem ale zmuszam się rozumieć obawy jednego rodzica przez zakusami drugiego. Życie!
Wracałem z pracy przez Pole Mokotowskie. Kładka nad Wawelską wciąż jest w remoncie więc trzeba pocisnąć przycisk do świateł stopujący ruch na tej ruchliwej arterii. Kiedy tak stałem czekając na zielone mój wzrok przyciągnął mały, czarny kłębek miotający się na wysepce pomiędzy jezdniami. Ptak, z długimi skrzydłami. Próbował odlecieć ale podnosił się tylko na centymetr nad ziemię i przewalał na jedno skrzydło. Podniosłem go, przeniosłem na drugą stronę i puściłem na trawę. Próbował uciec ale nie mógł.
Pod naporem empatycznych zmieniłem zdanie; przyszło mi na myśl, że będzie to świetnia przygoda dla synów. No i dzięki Minii, która nas zawiozła, pojechaliśmy do ZOO gdzie na widok ptaszka strażnik zawołał: - O! Zaczął się sezon na jeżyki!
Młode jeżyki mają długie skrzydła. Za długie. Gdy zmęczone, nieopatrznie siądą na ziemi mają kłopot ze wzlotem. Powinny zawsze siadać na gałęzi ale widocznie nikt im tego nie wytłumaczył.
Z ZOO trafiliśmy do "czeskiego" wesołego miasteczka. Była karuzela, kolejka i elektryczne samochodziki (moje ulubione!). I pękło 50 złotych! Ale byłą kupa zabawy i w ogóle czuliśmy, że zrobiliśmy coś pięknego więc nam się należy.
W końcu w domu. Przygotowania do kolacji przerwał telefon od Janusza, sąsiada z góry. Zmienionym głosem, jakby gdzieś biegł, prosił o "przechowanie" pani Wandy - opiekunki do dzieci. OK, no problema. Ale p. Wandy długo nie było więc do niego zadzwoniłem. I znów, jakby w biegu, powiedział, że Marta (córka, najmłodsza, prawie 3-latka) miała wypadek samochodowy.
Zmroziło nas!
Kolacji się odechciało. Wszystkiego się odechciało.
Długo nie działo się nic. Zamarło.
I wtedy dzwonek do drzwi. Pojedynczy. Gwałtowny. Za drzwiami obca kobieta, ale za chwilę już nie obca. Bratowa Janusza. Pytamy co z małą. A ona się uśmiecha - to są mikrosekundy i uśmiechu wcale nie odbiera się z ulgą, to może być ten dziwny grymas szaleństwa pojawiający się tuż przed złą wiadomością. Ale nie tym razem. Mała jest przytomna, ma stłuczoną głowę ale badania nic złego nie pokazały, ma też złamaną nogę. To dobrze! Tak, tak. Tak lepiej, noga się zrośnie. Lepiej czy gorzej ale zrośnie.
Napięcie spadło. Zasnąłem na 2-3 minuty.
A potem już było jak codzień. Czytanie do snu. Potem 3 serie A6W czyli Aerobicznej Szóstki Weidera. Ostatni odcinek serialu "1920".
A Minia nie spała do 3-ciej.