Wajda czyli oddech wstrzymany

Posted on Fri 12 October 2007 in Uncategorized • 18 min read

Mam takiego kolegę, który uważa że jakiekolwiek teksty o Salonie to moja fobia, że nie istnieje zmowa by pewnych spraw nie wyciągać na jaw. Na tę samą fobię choruje więcej osób, czasem bardzo znanych, ale to przecież dowód żaden.
Historię muszę zacząć od pierwszego sygnału. Była nim rozmowa z Robertem Tekieli, wtedy jeszcze naczelnym Ozonu. Napisałem o niej w tej notatce. Tekieli opowiedział Kłopotowskiemu o liście jaki jego kolega, dokumentalista Dariusz Gajewski, dostał od Wajdy. W liście Wajda groził wilczym biletem jeśli film jaki robi Gajewski zostanie ukończony.
Film powstał. Nosi tytuł "Bohater" i nie można go nigdzie obejrzeć. No, prawie. Dostał trzecią nagrodę na festiwalu MFFK "Niepokalanów 2002".
Kosicki.jpg
O czym jest film, który tak rozwścieczył mistrza Wajdę?
Komunikat Jury MFFK "Niepokalanów 2002"
III - Bohater
reż. Dariusz Gajewski
Za ukazanie prawdy historycznej o postaci młodego AK-owca, Stanisława Kosickiego, który został użyty jako pierwowzór postaci Maćka Chełmickiego w książce Jerzego Andrzejewskiego "Popiół i diament". Bohater żyje i opowiada o sobie jak to naprawdę było. Jego życie nie skończyło się na śmietniku.
Jak powiedział Tekieli, bohater "Popiołu" nie został wyrzucony na śmietnik historii, przeżył.
A było to tak:

Podobno dokumenty z MBP opisujące Kosickiego dostarczył Andrzejewskiemu sam Jakub Berman, mówił o tym w wywiadzie z Jackiem Trznadlem Herbert (link nadal działa, mój kolega może troszkę poznać osobowość pana Adama M.), pisał też o tym w Życiu Dariusz Nowacki.
Historia napisana przez Andrzejewskiego, a potem sfilmowana przez Wajdę jest zakłamana, udowodnił to w swojej książce "Popiół odnaleziony w popiele" Krzysztof Kąkolewski, który odnalazł Stanisława Kosickiego.
Na Stacji Hydrobiologicznej w Mikołajkach (link już nie działa) znalazłem zdjęcie Kosickiego z krótką notką:
Stanisław Kosicki
1927 - ?
Skazany na śmierć za zastrzelenie szabrownika schronił się na Mazurach, gdzie po skorzystaniu z amnestii i powrocie do swojego prawdziwego nazwiska skończył studia i rozpoczął pracę w Stacji Hydro-biologicznej w Mikołajkach, badając ekologię wrotków. Jego losy posłużyły prawdopodobnie jako kanwa do filmu Popiół i diament i zostały opisane w książce auto-biograficznej "Wojna, wojna, wojenka".

Zaś na stronie Biuletynu Fundacji Archiwum Pomorskie Armii Krajowej znalazłem informację o śmierci Stanisława Kosickiego:

TORUŃ, NR 2/33/97
W dniu 28.III.br został pochowany w Olsztynie z honorami wojskowymi Stanisław Kosicki ps. ,,Bohun". Ur. 13.II.1926 r. w Wersalu (Francja), syn oficera WP (m.in. dca i komp. w 8 baonie saperów w Toruniu). Do wybuchu II wojny światowej uczeń szkół w Toruniu, Poznaniu i Warszawie. Od września 1939 do kwietnia 1942 r. mieszkaniec Torunia (dom dziadków na Zieleńcu), następnie z rodziną wysiedlony do GG. Od wiosny 1942 r. żołnierz łączności Obwodu ZWZ-AK w Ostrowcu Świętokrzyskim i kolporter tajnej prasy. Aresztowany przez gestapo w lipcu 1944 r. został odbity z transportu i skierowany do oddz. partyzanckiego. Po wojnie więziony przez UB w Krakowie i Kielcach, skazany na karę śmierci. Uniknął wykonania wyroku dzięki akcji rozbicia więzienia kieleckiego przez partyzantów AK mjra Antoniego Hedy ps. ,,Szary" 4/5.VIII.1945 r. (uwolnienie 700 więźniów). Absolwent Wydz. Biologii i Nauk o Ziemi UMK w Toruniu, autor wspomnień ,,Wojna, wojna, wojenka..." i bohater książki K. Konkolewskiego ,,Diament odnaleziony w popiele" (przedstawiony tam jako pierwowzór postaci Maćka Chełmickiego z ,,Popiołu i diamentu" J. Andrzejewskiego). Zmarł w Olsztynie 21.III.1997 r.
Będąc mini-miłośnikiem teorii spiskowych, bo są romantyczne, zastanawiam się czy tak nikła ilość informacji o Kosickim nie jest spowodowana "klątwą Wajdy"?
Ale jedźmy dalej. O zakłamaniu mistrza znalazłem więcej informacji:
Fragment książki Krzysztofa Kąkolewskiego "Generałowie giną w czasie pokoju (t. II)"
Dla apologetów Andrzeja W. Żeromski, Fredro, Wyspiański czy Mickiewicz to „murzyni" (ghost writers) przygotowujący papkę scenariuszową, której kształt nada mistrz. Oni pracowali nieświadomie na jego wielkość. Według innych, którzy jednak nie wypowiadają się publicznie, jest to produkcja wizualnych lektur szkolnych, chroniąca uczniów przed czytaniem, a zapędzanych całymi szkołami (klasami) do kin, co z tajemniczych względów podoba się szkolnictwu, a dla kont reżysera jest zbawienne. Jest on w dodatku akcjonariuszem plutokratyczno-lewackiej, ideologiczno-kapitałowej spółki medialnej „Agora", od której w dużej mierze zależy propaganda jego dzieł w zależnej od niej prasie, pomijania innych, ma ona także odpowiednie kontakty, by w pełni czuwać nad sprawą dzieł Andrzeja W. Pozycja wielu krytyków zbudowana została na chwaleniu tego reżysera; ich gusta, ich psychika są wręcz zrośnięte i nieodwracalnie związane z podziwianiem jego filmów, bo te recenzje są ich głównym dorobkiem.
Tylko jeden głos anonimowego E.M. z Katowic ośmielono się opublikować w prasie: A może by pan Wajda nakręcił film pod tytułem „Co naprawdę wydarzyło się w Głuchach" - o śmierci Bartłomieja F. Do roli głównej powinien zaangażować córkę Karolinę, której popularność w ostatnich miesiącach (po zagadkowym wydarzeniu w Głuchach -- przyp. K.K.) bardzo wzrosła i jest we wszystkich kolorowych czasopismach.
Nieco dalej w tych rozważaniach powrócę do analizy dylematu brata mlecznego Wajdy, Polańskiego, w związku z propozycjami, by nakręcił on film o tragedii w willi w Bel Air, w której zginął ojciec Bartłomieja F, Wojciech F, jak również do tego, że inspiracja ta była satanistyczna. Zaznaczę jeszcze, że pierwszą ekspozycją krzyża odwróconego, jaka pojawiła się w Polsce, była inscenizacja zarejestrowana w kościele zburzonym w walkach między Rosjanami a Niemcami w 1945 r. do filmu Popiół i diament. Wiadomo, że sataniści ukradli ten symbol św. Piotrowi, on to bowiem w akcie pokory prosił, by nie krzyżować go jak Mistrza, bo nie jest tego godzien. Jednak w filmie, o którym mowa, na krzyżu widnieje postać Zbawiciela.
Podobnym szyderstwem obciążony jest Kanał tego reżysera. W jednej ze scen po podziemnej rzece kału płynie czako, jakie powstańcy 1863 r., którzy dożyli niepodległości, nosili jako znamię zwycięstwa, choć tak spóźnionego, na uroczystościach narodowych do 1939 r.
Możliwe, że reżyser, umieszczając symbol triumfalizmu nad chrześcijaństwem, chciał opowiedzieć to, czego cenzura mu nie pozwoliła, gdyż byłoby to przedwczesne. Wiszący głową w dół Chrystus na krzyżu jest prefiguracją czynów tej klasy ludzi, jak pokazani w filmie wyżsi funkcjonariusze UB i PPR: Szczuka, Wrona, Podgórski. Oni, w okresie ukazywanym w Popiele i diamencie, prowadząc niezliczone obławy na WiN, ROAK, AK, jako politrucy i dowódcy wyjmowali czasem z rąk podwładnych pepesze i oddawali serie do kapliczek, a w szczególności do krzyży, starając się ugodzić figurę Chrystusa tak, by rozprysnął się, powtórnie ukrzyżowany.
Już w pierwszym tomie Generałów... rozważałem zagadnienie, kim był ojciec Andrzeja Wajdy. Czy był oficerem czynnej służby? W jakim stopniu? Czy miało to wpływ na syna - ujemny, gdyż mógł go zrazić do niepodległościowych obrzędów, symboli, ale i ofiarności w ich imię? Jerzy Putrament, którego ojciec był pułkownikiem WP, nienawidził Polski i robił wszystko, co mógł jako człowiek dorosły, by umocnić wpływy rosyjskie w Polsce. Przykrą niespodziankę zrobił entuzjastom witającym powracających z emigracji syn generała Nikodema Sulika, niedokończony filmowiec i krytyk, wróg „Solidarności", autor filmu, w którym posunął się do fałszerstwa, przyprawiając cudza rękę Wałęsie, by udowodnić w dokumencie, że ten w czasie ważnych obrad rozwiązuje krzyżówki. Roman Bratny, syn pułkownika WP i ZWZ-AK, odnosił się z niechęcią do tej ostatniej organizacji w swojej książce Kolumbowie rocznik dwudziesty, która, ku zaskoczeniu wydawców, stała się, jako jedyna powieść o AK,jakby to nazwano dziś - „kultowa".
Nieoczekiwanie Rosja zwolniła z utajenia mord w Katyniu. Równie nieoczekiwanie Wajda ogłosił, że będzie robił poświęcony temu film. Nieoficjalnie - ale w rozmowach z prasą - dodawał, że tam właśnie zamordowano jego ojca. Nikogo nie dziwiło, że dotąd nikomu o tym nie mówił, gdyż dzieci katyniaków za śmierć ojców karane były w PRL przez tę samą rękę, która spowodowała ich sieroctwo. Gdyby przyznał się wtedy, jego kariera filmowa skończyłaby się tego samego dnia, nawet gdyby twierdził, że winni mordu byli Niemcy. Katyń? Tego w ogóle nie było.
Jaki byłby ten film - możemy się domyślać i rekonstruować jego fabułę na podstawie dotychczasowej filmografii reżysera. Przypuszczam, że kończyłby się na desancie grupy Berlinga na lewy brzeg Wisły w czasie Powstania Warszawskiego, na triumfie takich generałów, jak Berling, Żymierski czy Paszkiewicz. Wyszli cało z Rosji, a jeszcze wyprowadzili z domu niewoli tych, których nie zdążono zamordować. Ceną życia dla oficerów i generałów była zdrada, ale nawet to proponowano nielicznym. Ocalała masa żołnierska i częściowo podoficerska, czyli coś w rodzaju tułowia z odciętą głową, na wzór początkowej bazy Armii Czerwonej.
Podoficerowie i szeregowcy stali się oficerami. Nie wyzbyli się wdzięczności za darowanie im życia i wyniesienia na wyżyny, których nie osiągnęliby w wolnej Polsce. Teraz w ich nekrologach emerytowanych oficerów LWP pojawia się słowo „sybirak". Duża część społeczeństwa polskiego dlatego właśnie wiązała pewne nadzieje z wojskiem ludowym, że w decydującym momencie - jakim, nie wiedziano - stanie po stronie Polaków. 13 grudnia 1981 r. zawód był tym większy, im większe kto żywił złudzenia. To wojsko było Polsce niepotrzebne. W czasie pokoju stanowiło zagrożenie, demoralizując żołnierzy, z kadry czyniąc niewolników Moskwy, a w czasie wojny grudniowej stało się dla Polski niebezpieczne na równi z obcojęzycznymi wojskami.
Tyle już zaczęto wybaczać Wajdzie, że wybaczono by mu także lęk przed odkryciem prawdy o jego pochodzeniu, które pozostawiło mu tak niebezpieczne dziedzictwo (a nawet żal do ojca - bo zginął), mogło wpływać na jego utwory, a nawet rodzić swoistą wdzięczność wobec oprawców ojca, że jego, syna, oszczędzili. Na liście pomordowanych w Katyniu był kapitan Karol Wajda. Tak, tylko że... aż strach o tym pisać i więcej niż wstyd.
Autor Generałów... dawno zauważył, że jedyne ciekawe książki wychodzące w Polsce to te, o których dziennikarzom i krytykom nie wolno pisać lub o ich ukazaniu się nawet nie wiedzą. Są to wydawnictwa nowej generacji konspiracyjnej, bo to nie autorzy konspirują, a ci, którzy obawiają się treści pewnych książek. Do takich dzieł należy książka Piotra Włodarskiego Pan Andrzej (my napisalibyśmy Pan Andrzej W.). Kłamca, mitoman czy konformista - brzmi podtytuł.
W epoce przemilczanych i nie dopuszczanych przez niektóre księgarnie do sprzedaży dzieł powstała paradoksalna sytuacja, że książek reklamowanych jako dobre, nie warto kupować, a tym bardziej czytać, natomiast czas czytelników zużywany jest na żmudne dowiadywania się, że pewne pozycje istnieją, czasem nawet kwerendy wielomiesięczne, nieraz zakończone prośbą do autora o sprzedanie czy darowanie egzemplarza.
Tak było - i jest - nawet z książką Detektyw tak medialnego przecież detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Jeszcze gorszy los spotkał książkę Piotra Włodarskiego: Pan Andrzej. Kłamca, mitoman czy konformista. O istnieniu tej książki nie wie nikt poza osobami, które Autor wyróżnił, wysyłając im egzemplarz.
Już sama forma książki jest rewelacyjna. Składa się ona z samych oświadczeń, wypowiedzi o sobie reżysera Wajdy, z zachwytów pochwalnych recenzji i jego dokumentów osobowych pisanych przez bohatera książki, a odnalezionych przez Włodarskiego. Z chwalb i pochwał powstała książka niszcząca.
Przemilczenie tej zaskakująco ciekawej książki nie jest niczym nieodwołalnym. Pomijanie jej dziś, przez „badaczy twórczości", recenzentów - zarówno filmowych, poświęcających swe życie Wajdzie, jak i informujących o książkach - nie będzie trwało zawsze, gdyż książka ta jest nie tylko bezcennym źródłem dla badania warunków, w jakich powstawała „socjalistyczna kultura" Polski, losów jej twórców, jak i ze względu na walory formalne. Najlepiej byłoby ją całą przedrukować w odcinkach.
Wobec wielu faktów wydobytych na jaw przez Włodarskiego drobiazgiem jest to, że bezpartyjny i odżegnujący się nawet od podejrzenia go o samą myśl wstąpienia do PPR-PZPR, okazuje się jednak byłym członkiem PZPR, co o tyle dziwniejsze, że pozwolono mu cichaczem z tej partii zniknąć i nie tylko nie prześladowano go za to, ale otrzymał nieograniczone wsparcie.
Kulminacją Pana Andrzeja... jest strona 143, na której Włodarski dochodzi do rodowodu Andrzeja W. w wersji podanej przez reżysera.
W czym tkwi problem? Jak zwykle w faktach - pisze Włodarski. Ojciec Pana Andrzeja nie zginął w Katyniu, o czym Pan Andrzej dobrze wiedział. Ojciec Pana Andrzeja zginął podczas wojny - to fakt. Osoba, do której Pan Andrzej się przyznaje, a która zginęła w Katyniu, nawet nie należała do rodziny Pana Andrzeja, o czym Pan Andrzej dobrze wiedział. Po co więc głosić nieprawdę? Żeby czuć się lepszym? Bardziej doświadczonym przez los?
Po co szargał dla swej pychy kolejną świętość Polaków? Faktem zamykającym wszystkie niedomówienia co do osoby zamordowanej w Katyniu była publikacja życiorysów ofiar w Wojskowym Przeglądzie Historycznym (lista ta była drukowana w latach 1989-1994). Według historyków, wspomniany już w 1943 r. zamordowany „kapitan Karol Wajda" to rzeczywiście „Karol Konrad Erazm Wajda, kapitan, syn Stanisława i Marii z Königów". Nie miał on nigdy nic wspólnego z Jakubem Wajda, synem Kazimierza (czyli ojcem Pana Andrzeja).
Sprawa tak niezwykle ważna dla większości ludzi na świecie, jak to, od kogo się wywodzą, ich rodowód, przodkowie, nieraz odlegli, o których pamięć pielęgnowana jest nie tylko przez szlachtę, ale przez mieszczaństwo, a także chłopów - przez reżysera została podeptana, czym poniżył nie tylko siebie, ale i pamięć swojego rzeczywistego rodzica, w tyle lat po jego zgonie, wybierając sobie innego ojca dla autoreklamy.

I wywiad z Robertem Glińskim o tym jak Wajda zawłaszczył sobie film o Katyniu:

18 października 2000
Wajda wstrzymuje katyński projekt Glińskiego
Dwa i pół roku temu w rozmowie ze Stopklatką Robert Gliński wypowiadał się entuzjastycznie na temat scenariusza Cezarego Harasimowicza pt. "Las". Prace nad filmem, opowiadającym o zbrodni katyńskiej, rozpocząć się miały we wrześniu 1999 roku. Nad produkcją czuwał Lew Rywin.
Obecnie Andrzej Wajda rozpoczął przygotowania do realizacji filmu o zagładzie polskich oficerów w Katyniu. Według naszych informacji nad scenariuszem pracuje Jacek Bromski. Gdyby prace postępowały zgodnie z harmonogramem, premierę filmu Roberta Glińskiego, nakręconego na podstawie scenariusza Cezarego Harasimowicza, mielibyśmy już za sobą.
REKLAMA
Zdaniem Roberta Glińskiego cała sprawa rozbiła się o Andrzeja Wajdę, który wykorzystując swój autorytet, zablokował prace nad filmem. Andrzej Wajda nie chciał z nami rozmawiać na ten temat, za to bardzo chętnie o całej sprawie opowiada Robert Gliński, który poświęcił temu projektowi dwa lata swojego życia.
Grzegorz Wojtowicz: Od pewnego czasu, w wywiadach, Andrzej Wajda mówi o tym, że przygotowuje się do realizacji filmu o tragedii katyńskiej. Tymczasem niewiele brakowało żeby film o takiej tematyce miał swoją premierę już na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Scenariusz zatytułowany "Las" napisał Cezary Harasimowicz, a Pan miał zasiąść na fotelu reżysera. Dlaczego nie doszło do powstania tego obrazu?
Robert Gliński: Cała ta sprawa nabrała bardzo wielu zakrętów, a w związku z tym, że dotyczyła mnie osobiście, śledziłem te wszystkie wydarzenia bardzo dokładnie. Z pomysłem zrobienia filmu o Katyniu wystąpił osiem lat temu Lew Rywin. Ja w tym czasie proponowałem mu zrealizowanie jakiegoś innego projektu, ale on powiedział, że szkoda na to czasu i że trzeba zrobić jakiś istotny film, na przykład o Katyniu. Bardzo szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że największym problemem przy realizacji tej produkcji będzie nie kwestia pieniędzy, czy obsady aktorskiej, ale właśnie scenariusza. Taka opowieść musiała się składać z ogromnej ilości szczegółów, a scenarzysta zajmujący się tym tematem powinien posiadać ogromną wiedzę o tragedii, która rozegrała się wiosną 1940 roku. Niestety na horyzoncie nie pojawił się nikt, kto potrafiłby napisać taki scenariusz. Rywin rozpisał nawet taki wewnętrzny konkurs, to znaczy zaproponował kilku wybranym scenarzystom przedstawienie pomysłu na taki film. Konkurs ten nie przyniósł jakiś rewelacyjnych efektów, a najciekawszym z nich był pomysł zaprezentowany przez Jerzego Janickiego i Andrzeja Mularczyka. Pomysł ten jednak został odrzucony, ponieważ jego wizja miała za bardzo reportażowo-telewizyjny charakter. Wtedy zaproponowałem, żeby scenariusz napisał Cezary Harasimowicz. Czarek zaproponował opowieść bazującą po części na losach swojego dziadka, który był polskim oficerem i tylko cudem nie trafił do obozu. Jego scenariusz przedstawia tragizm kampanii wrześniowej oraz odmalowuje portret głównego bohatera zanim dostał się do Katynia. Najistotniejsza część scenariusza rozgrywa się w obozie w Kozielsku, gdzie przesłuchujący więźniów enkawudzista prowadzi brutalną grę o duszę polskiego oficera, próbując go zwerbować do sowieckiego wywiadu. Stawką tej rozgrywki jest życie Polaka. W postać enkawudzisty Zarubina miał się wcielić Oleg Mieńszikow, aktor, który zagrał agenta służby bezpieczeństwa w "Spalonych słońcem" Nikity Michałkowa. Scenariusz Czarka został poddany kilku przeróbkom i wreszcie w 1998 Rywin zdecydował, że robimy ten film. Natychmiast rozpoczęliśmy przygotowania. Byliśmy w Rosji, zwiedzaliśmy monastyr w Kozielsku, byliśmy również w Katyniu, żeby zobaczyć jak wygląda dzisiaj ów złowieszczy las. Spotykaliśmy się również z ludźmi, którzy pamiętają tamte czasy. W czasie tej dokumentacji był z nami również scenograf Jacek Osadowski, który przygotował wstępne projekty dekoracji.
Grzegorz Wojtowicz: Jednak formalnie produkcja filmu nie rozpoczęła się. Dlaczego?
Robert Gliński: Produkcja nie rozpoczęła się w takim sensie, że nie ruszyły zdjęcia, ale zaczął się tzw. okres przygotowawczy. Była już między innymi wyznaczona grupa produkcyjna Kajetana Frykowskiego ("Ogniem i mieczem", "Quo Vadis" - przyp. red.), którą zaangażował sam Rywin. Zaczęliśmy angażować aktorów, była już w większości skompletowana ekipa realizacyjna, był harmonogram zdjęć. Według niego zdjęcia miały rozpocząć się we wrześniu 1999 roku. Prowadziliśmy również rozmowy z kaskaderami. Nagle któregoś dnia, to było na wiosnę ubiegłego roku, Rywin zaprosił mnie i Frykowskiego do swojego gabinetu i oświadczył, że nie będziemy robić tego filmu, ponieważ Andrzej Wajda zamierza robić film o Katyniu. Co więcej, Wajda uważa, iż tylko on powinien zrobić taki film, a jeśli tak jest w rzeczywistości, to nie będziemy w stanie zdobyć pieniędzy na tę produkcję, ponieważ sprzeciw Wajdy podparty jego wielkim autorytetem sprawi, że stanie się to bardzo trudne.
Grzegorz Wojtowicz: Musiało to być dla Pana wielkim zaskoczeniem?
Robert Gliński: Strasznie mnie to zirytowało. Poświęciłem na ten projekt dwa lata przygotowań. W tym czasie nie robiłem nic innego, co więcej, odrzuciłem kilka ciekawych propozycji. Żeby udoskonalić scenariusz i dobrze przygotować się do realizacji tego filmu przeczytałem wszystkie książki jakie są dostępne na temat Katynia. Odbyłem wiele rozmów z osobami, którym, udało się przeżyć tamto piekło. Takich więźniów, którzy byli w Kozielsku, żyje jeszcze w Polsce tylko kilku, chociaż z tych trzech obozów, w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, uratowało się prawie 400 osób. Zależało mi na zachowaniu wierności historycznej w każdym nawet najdrobniejszym szczególe. Dlatego sprawdzałem takie z pozoru nieistotne detale jak oświetlenie, czy też ilość pryczy. Musiałem na przykład wyjaśnić czyje pomniki stały na terenie obozu. Jedni mówili, że Woroszyłowa i Lenina, a inni, że Woroszyłowa i Stalina. Poświęciłem na wyjaśnienie takich kwestii wiele czasu i energii, ale dzięki temu, jakby przy okazji, usłyszałem wiele fantastycznych historii, które nigdy wcześniej nie były publikowane. Zebrałem naprawdę wspaniały i ogromny materiał.
Grzegorz Wojtowicz: Jak Pan zareagował na tak niekorzystny dla Pana obrót wydarzeń?
Robert Gliński: Natychmiast po spotkaniu z Rywinem umówiłem się na rozmowę z Wajdą. On rzeczywiście powiedział, że chce zrobić film o Katyniu i bardzo mu na tym zależy. Starałem się go przekonać, że to, iż on chce taki film zrobić w żadnym wypadku nie stoi na przeszkodzie, żebym również ja zajął się tym tematem. Przecież nasze filmy będą zupełnie inne i między innymi w tym będzie tkwić ich siła. Należymy przecież do innych pokoleń, a takie odmienne spojrzenie na ten bardzo ważny temat byłoby bardzo interesujące. Zbrodnia katyńska jest na tyle wielką tragedią, że nawet te dwa filmy i tak nie wyczerpią wszystkich możliwych aspektów opowiedzenia o tym strasznym ludobójstwie. Takich filmów powinno powstać kilka. Pomimo moich argumentów Wajda nie dał się przekonać i trzymał się uparcie stanowiska, że to on powinien zrobić ten film. Twierdził, że film o Katyniu ma być dziełem jego życia, że bardzo mu na tym zależy, ponieważ w Katyniu zginął jego ojciec. A to nieprawda, gdyż jego ojciec został rozstrzelany w piwnicach w Charkowie. W Katyniu było wprawdzie dwóch Wajdów, ale żaden z nich nie był ojcem pana Andrzeja. No i praktycznie na tym cała sprawa mojego filmu o Katyniu zamknęła się.
Grzegorz Wojtowicz: Co Pan robił później?
Robert Gliński: Po rozmowie z Wajdą, korzystając z pozwolenia Rywina, wziąłem scenariusz Czarka i próbowałem na własną rękę szukać pieniędzy na realizację tego filmu. Pokazałem scenariusz paru producentom, jednak każdy z nich zwracał mi go po paru tygodniach bezradnie rozkładając ręce. Jeśli na przykład poszli po pieniądze do Telewizji Polskiej, to spotykali się tam z reakcją tego typu: nie damy na wasz film pieniędzy, ponieważ ten temat zarezerwował sobie Andrzej Wajda. W Komitecie Kinematografii było tak samo. Jedynym rozwiązaniem było znalezienie źródła finansowania znajdującego się kompletnie poza kinematografią, ale tego nie udało nam się dokonać. Myślałem, że Andrzej Wajda, którego dorobek bardzo szanuję, ma już taką pozycję, która pozwoli mu potraktować mnie nie jako rywala, ale jako kogoś, komu trzeba pomóc. Tak, moim zdaniem, powinien zachować się ktoś z klasą, ktoś, kto jest ponad tym całym bazarem i małostkowymi przepychankami. Niestety tak się nie stało. Konflikt, który wywołał Andrzej Wajda, jest, moim zdaniem, całkowicie pozbawiony sensu. Gdyby prace nad naszym filmem o Katyniu postępowały zgodnie z planem - zdjęcia miały rozpocząć się jesienią ubiegłego roku - to prawdopodobnie ów film zostałby pokazany na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Najpóźniej po roku wrzawa wokół niego by opadła i wtedy Wajda mógłby spokojnie pokazać swój film. On jednak zaprotestował, pomimo że nie miał nawet scenariusza i, z tego co wiem, ciągle go nie ma. Wajda po prostu chce zrealizować ten temat jako pierwszy i chwała mu za to, ale przecież nikt i nic nie daje mu prawa do wyłączności. Moim zdaniem cały problem został spowodowany polską małostkowością i kompletnym brakiem przenikliwości.
Grzegorz Wojtowicz: Z rozmowy z Lwem Rywinem dowiedziałem się między innymi, że w pewnym momencie zdecydował się on rozstać z Panem, ponieważ postanowił powierzyć reżyserię tego filmu Andrzejowi Wajdzie. Wajda jednak nie był zachwycony scenariuszem Harasimowicza i zrezygnował z robienia filmu na jego podstawie. Czy rzeczywiście taka sytuacja miała miejsce?
Robert Gliński: Zdecydowanie nie, ja przynajmniej o niczym takim nie wiem. Wajda znał scenariusz Harasimowicza dużo wcześniej. Znał go jeszcze zanim myśmy rozpętali całą tę sprawę przygotowań do produkcji. Gdyby wtedy powiedział, że on chce realizować ten temat i nie życzy sobie żeby ktoś inny robił film o Katyniu, to ja bym nie siedział jak idiota dwa lata nad książkami, przygotowując się do poważnego filmu, tylko robiłbym inne rzeczy. Wajda czytał wcześniej scenariusz Czarka jako konsultant. Rywin pokazał ten scenariusz paru osobom, ponieważ chciał poznać ich opinię przed rozpoczęciem produkcji. Wśród tych osób, oprócz Wajdy, znaleźli się między innymi Krzysztof Zanussi oraz Janusz Morgenstern. Wajda od początku miał negatywny stosunek do tego tekstu, natomiast nawet przez chwilę nie dał nikomu do zrozumienia, że nie zgadza się na jego realizację, ponieważ sam chce zrobić film o Katyniu. Dopiero, kiedy rozpoczęliśmy przygotowania do produkcji, Wajda jakby zrozumiał, że jego delikatne sugestie nie przyniosły skutku, zaczął bardzo stanowczo domagać się wstrzymania realizacji tego filmu.
Grzegorz Wojtowicz: Słyszałem nawet, że Wajda posunął się do tego, że zarzucał scenariuszowi Harasimowicza antypolskość. Co Pan sądzi na ten temat?
Robert Gliński: Podczas rozmowy, o której wspominałem wcześniej, Wajda przedstawiał mi argumenty, które sprawiły, że włosy stawały mi dęba. Miałem nieodparte wrażenie, że on kompletnie nie zna tematu zbrodnii katyńskiej, że nie przeczytał żadnej literatury na ten temat. Zarzut o antypolskość scenariusza Czarka jest oczywiście śmieszny. Przyczyną do wysnucia takiego wniosku była dla Wajdy postać sowieckiego agenta Zarubina, tego, z którym musi się zmierzyć główny bohater opowieści Harasimowicza. Zarubin, to autentyczna postać, która pojawia się w prawie każdym obozowym pamiętniku. Zarubin był generałem sowieckiego kontrwywiadu i zajmował się werbowaniem polskich oficerów. Prawdopodobnie przejście generała Zygmunta Berlinga na stronę sowiecką było między innymi jego zasługą. Zarubin nie krzyczał na przesłuchiwanych, nie bił ich, on miał taki zwyczaj, że częstował ich papierosem, podawał kawę z koniakiem i przy okazji prowadził światopoglądowe dyskusje. Wajda nie potrafił tego zaakceptować, Rosjanin nie mógł być taki miły i stąd wziął się zarzut o antypolskość scenariusza. To dość absurdalne, ponieważ w scenariuszu Czarka, to właśnie Zarubin wydaje wyrok na głównego bohatera, kiedy okazuje się, że pomimo jego starań nie daje się on kupić. Zarubin to naprawdę fantastyczna postać, to ktoś w rodzaju Mefisto. On miał swoją pulę i w jej zakresie decydował o ludzkim losie, kto zginie, a kto przeżyje, tylko dlatego, że nadaje się na agenta. O tej puli pisze między innymi Lebiediewa w pierwszej prawdziwej rosyjskiej książce o Katyniu. Wajdzie marzy się prawdopodobnie krystalicznie czysty, martyrologiczny pomnik, ale jeśli chce się podejść do tego tematu bez przekłamań, to takiego filmu nie da się po prostu zrobić. Proszę sobie na przykład wyobrazić w jaki sposób ma się zachowywać pięknie i dumnie, kilkaset osób stłoczonych przez pół roku w cerkwi na małej powierzchni. Przecież tam były bardzo ciężkie warunki, wszy, choroby. A przede wszystkim dochodzi do tego ogromny stres, bo przecież ci ludzie zostali odcięci od najbliższych. Dlatego różne, mało szlachetne zachowania, były tam na porządku dziennym i nie należy o tym zapominać. Wystarczy porozmawiać o tym z tymi, którzy przeżyli to piekło. Tam nie było postaci ze spiżu, ale pełnokrwiste sylwetki i taki, moim zdaniem, powinien być właśnie film o Katyniu.
Grzegorz Wojtowicz: Słyszałem, że kością niezgody stał się również pewien płotek?
Robert Gliński: Zgadza się. W scenariuszu Czarka scena egzekucji polskich oficerów wyglądająca w ten sposób, że w lesie katyńskim, zabijali ich enkawudziści ukryci za, specjalnie w tym celu przygotowanym, płotkiem. Do tej sceny prawo uzurpował sobie Wajda, twierdząc, że opowiedział mu o tym ktoś, kto słyszał opowieści naocznych świadków egzekucji w lesie katyńskim. Paradoks polega na tym, że po pierwsze nie wiadomo, jak to było naprawdę, historycy raczej odrzucają tę hipotezę, a po drugie opowieść o płotku pojawia się od kilkudziesięciu lat bardzo często w różnych ogólnodostępnych źródłach. W związku z tym, trudno zrozumieć mi roszczenia Wajdy do tej sceny, ponieważ to mniej więcej tak, jakby zastrzegł on sobie prawo do wizji gazowania Żydów w Oświęcimiu. Tak jak wspominałem, ów płotek jest odrzucany przez historyków między innymi dlatego, że wszystkie strzały były zadane precyzyjnie w tył głów skazańców, od dołu do góry, co byłoby dość trudno wykonać zza płotka. Poza tym, kiedy czuje się niebezpieczeństwo, to odwraca się do niego przodem, a nie tyłem. Wtedy pociski trafiałyby w czoła, a nie w potylice.
Grzegorz Wojtowicz: Czy myślał Pan o tym żeby wrócić do tego tematu?
Robert Gliński: Oczywiście, tylko nie wiem, czy uda się to zrobić na podstawie scenariusza Czarka. Tak jak wspominałem, podczas przygotowywania dokumentacji zebrałem bardzo dużo ciekawego materiału i na podstawie tych informacji napisałem cykl opowiadań katyńskich. Są to prawdziwe historie, ale dotychczas nieznane. Myślę żeby zrobić z tego jakiś film, byłoby to oczywiście w znacznie mniejszym formacie, ale rzecz również rozgrywałaby się głównie w obozie. Te moje materiały łamią trochę mityczność katyńskiego tematu, chociażby w kwestii wyglądu egzekucji. Z reguły myślimy, że oficerowie byli przywożeni do lasu stawiani nad dołem i zabijani strzałem w tył głowy. Tymczasem dotarłem do informacji, według których większość więźniów Kozielska, blisko dwie trzecie, nie zginęła bezpośrednio przy dołach, ale w podziemiach NKWD w Smoleńsku. Następnie ciała zamordowanych były ładowane na ciężarówki i wywożone do dołów. Podobnie było w przypadku więźniów z Ostaszkowa i Starobielska. W Smoleńsku wyglądało to w ten sposób, że enkawudziści brali z celi jednego oficera i prowadzili go do pokoju gdzie była tzw. trojka, która odznaczała skazańca na specjalnej liście. Następnie ofiara była prowadzona do kolejnego pomieszczenia, gdzie zabijano ją strzałem w potylicę. Potem ciało wynoszono innymi drzwiami i tak w kółko. Jeden z polskich oficerów, a jest to autentyczna historia, prowadzony piwnicznymi korytarzami domyślił się jaki czeka go los i dzięki temu, że miał poluzowane więzy na dłoniach zdołał się wyswobodzić. Następnie wyrwał jednemu z enkawudzistów pistolet. Zanim zdążyli zareagować, jeden z nich już nie żył, a drugi był ranny. Przerażony oficer zaczął uciekać korytarzami i w końcu wpadł do jakiegoś pomieszczenia, w którym się zabarykadował. Bardzo szybko zorientował się, że jest to znakomicie wyposażony magazyn broni. Sowieci bali się, że on może korzystając ze zgromadzonej tam amunicji, wysadzić całą siedzibę NKWD w powietrze. Próbowali z nim negocjować, obiecując wolność, jeśli wyjdzie. On jednak nie dawał się złamać. Dopiero po dwóch dniach udało im się go zlikwidować przy pomocy trującego gazu. To piękna opowieść o człowieku, który w beznadziejnej sytuacji walczy desperacko o swoje życie.
Grzegorz Wojtowicz: Kiedy zamierza Pan rozpocząć realizację filmu na podstawie własnych opowiadań?
Robert Gliński: Zacznę, jak tylko uda mi się zebrać pieniądze. No chyba, że znowu mi ktoś przeszkodzi.