Geniusz Józefa Mackiewicza - Jacek Kwieciński
Posted on Tue 28 August 2007 in Literaci • 11 min read
„Bolszewizm jest to niewola myśli, czynu i ruchu. [...] Na zrozumieniu, że Sowiety niszczą nie tylko państwo, ale cały naród (narody) państwo to zamieszkujący, w sposób, jaki nie potrafi tego uczynić żaden inny zaborca na świecie - oparty być winien nasz stosunek rozumowy" - tak o nowym zagrożeniu dla Polski pisał Józef Mackiewicz, jeden z najbystrzejszych znawców natury komunizmu.
Październik 1944 r. Niedawno upadło powstanie. Wielki polski pisarz Józef Mackiewicz pisze w Krakowie broszurę pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski" (nakład 500 egz.). Można argumentować, że na wszystko jest już za późno i analizę tę traktować, jako co prawda krzyk rozpaczy, ale raczej tylko historyczną ciekawostkę. Nie całkiem. Znamy sytuację i jej beznadzieję głównie na podstawie doniesień z dyplomatycznych szczytów: Mackiewicz przedstawia jak totalnie nieprzygotowane - moralnie, psychologiczne było społeczeństwo polskie na nową okupację. Wskazuje przyczyny, bo przecież raczej powinno się ono orientować, czego oczekiwać.
Mackiewicz okazał się być najbystrzejszym znawcą natury komunizmu w całym świecie. Mamy tu więc - przestrogi przed tym, co niesie z sobą władza radziecka, potem tak wspaniale rozwinięte w jego książkach. Uwagi o bolszewizmie (który u swego sedna, wbrew pozorom, nigdy się nie zmienił) są aktualne na zawsze. W sumie chodzi o - pisany „na gorąco" - dokument historyczny niezwykle, w swych konkluzjach, rzadki, nie tylko wtedy i nie tylko Polsce.
Mackiewicz czuje się nawet w obowiązku zadać najpierw pytanie, co jest celem naszej wojny: odrodzenie niepodległej Polski jako państwa suwerennego czy też tylko pobicie Niemiec? Bo myśl polska uległa dezorientacji, a 5-letnia walka na tylu frontach z hitlerowskim barbarzyństwem niemal przesłoniła nadchodzące niebezpieczeństwo. Mimo niedwuznacznych deklaracji Churchilla, rządu lubelskiego, serii podróży Mikołajczyka do Moskwy itp. Polacy nie chcą przyjąć do wiadomości tego, co staje się całkowicie oczywiste. Irracjonalny optymizm, prowadzący do moralnego rozbrojenia narodu, niemal powszechna wiara, że „sojusznik naszych sojuszników" tak naprawdę nie jest naszym przeciwnikiem, a w razie czego Anglosasi za nasze zasługi w każdym przypadku wolnością nas obdarzą, są gorsze od defetyzmu.
Niemcy są już praktycznie pokonane, Sowieci chcą nam odebrać niepodległość, już to robią i trzeba być przynajmniej w pełni tego świadomym - pisze Mackiewicz.
Tymczasem można zauważyć takie zjawisko, jak „wybielanie wszystkiego, co dotyczy niebezpieczeństwa bolszewickiego, przemilczanie faktów negatywnych, wyolbrzymianie każdej, najmniejszej plotki pozytywnej [zawsze bzdurnej] do rozmiaru »dobrej wiadomości«. O rzekomym dobrym stosunku bolszewików do Polaków, zupełnie jakby tu chodziło o serdecznego przyjaciela, a nie o najserdeczniejszego wroga, jakiego sobie wyobrazić możemy..."
Nawet wyrobione polityczne sfery uważały za czasów Katynia, że „do dobrej formy patriotyzmu należy nie wierzyć w zbrodnię bolszewicką albo zrzucać ją na karb niemiecki, wybielając w ten sposób Sowiety. Działo się to w okresie zerwania stosunków polsko-sowieckich, gdyż przez dłuższy czas twierdzono, iż wiadomość pochodzi ze źródeł dr. Goebbelsa. Po prostu »na złość« propagandzie niemieckiej nie wierzono w najbardziej autentyczne dla nas wieści płynące z Moskwy i również »na złość« Niemcom fabrykowano »dobre«, a z gruntu fałszywe pogłoski. Jest to ciężki grzech popełniony w stosunku do własnego narodu".
Dzięki stosowanym ludobójczym metodom największym popularyzatorem bolszewizmu w Europie stały się Niemcy. I ta zbrodnia ich obciąża. Niemcy rozbroiły nas moralnie wobec bolszewików - uważał Mackiewicz.
Ale niezależnie od trudności, a musiały być one wielkie, duża odpowiedzialność spoczywa też na naszym Rządzie. „Podsycanie antybolszewickich nastrojów w kraju nie utrudniałoby akcji Rządu za granicą, a ją znacznie ułatwiło w rozgrywce z Moskwą. Zamiast tego Rząd Polski wsadził obok siebie cały naród do przedpokoju Foreign Office". Trzymając go za rękę, aby zachowywał się poprawnie. Instrukcje oficjalnej propagandy polskiej z Londynu miały skutek jak najfatalniejszy.
„Po trzykroć dwanaście razy nadano z Londynu uroczyste oświadczenie, że »wszelka« agitacja antysowiecka w kraju jest uprawiana »wyłącznie« przez propagandę niemiecką(!). Nastąpiło sławetne oświadczenie Delegata Rządu na kraj w sprawie zachowania się ludności wobec wkraczających wojsk czerwonych, którego tenor zadziwiająco przypominał odezwę Hachy do narodu czeskiego, wydaną na spotkanie wojsk niemieckich. Propaganda płynąca z Londynu dusiła każdy zdrowy, przeciwbolszewicki odruch w kraju, unicestwiła go w zarodku" - precyzuje pisarz. I dodaje, że ogłoszono za szkodników każdego, kto walczy z bolszewikami, kazano natomiast z nimi współpracować (z wrogiem!), tudzież wysadzać amunicję przeznaczoną do zniszczenia czerwonej armii! Gdy klęska niemiecka była już całkowicie przesądzona.
W trakcie dyskusji sfer myślących, intelektualnych wypowiadają się ludzie, którzy nie tylko nie zetknęli się osobiście z praktyką bolszewicką, ale nie zadają sobie trudu zgromadzenia odpowiedniego materiału na ten temat. W związku z tym ich koncepcje nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. „Bolszewizm jest rzeczą nową. Szukanie dlań analogii w historii, w naszych stosunkach do dawnych zaborców jest zajęciem jałowym". „Nie pomoże tu żadna erudycja, żadna ze znanych nam miar historycznych, a tylko i wyłącznie znajomość dziejów sowieckich". „Doświadczenia dwóch lat okupacji państw bałtyckich i wschodniej Polski (1939-1941) więcej znaczą [...] niż znajomość wszystkich historii, od wczesnych faraonów począwszy".
„Bolszewizm jest to niewola myśli, czynu i ruchu. [...] Na zrozumieniu, że Sowiety niszczą nie tylko państwo, ale cały naród (narody) państwo to zamieszkujący, w sposób, jaki nie potrafi tego uczynić żaden inny zaborca na świecie - oparty być winien nasz stosunek rozumowy. [...] Powszechna jest nieznajomość techniki rządzenia sowieckiego, tego mechanizmu, który niszczy podległe mu substancje narodowe zarówno środkami mechanicznymi, jak w o wiele większym stopniu gnoi je od wewnątrz, rozkłada w ciągu krótkiego czasu, przeistacza w bezwolną masę... Dlatego wobec Sowietów niepodobna jest stosować tych metod oporu, które stosowane być mogą wobec każdego innego najeźdźcy naszego globu".
„Twierdzenie, że naród polski potrafi, jako jedyny, wykazać silniejsze właściwości odporne, są na niczym nie oparte. W Wilnie i Lwowie 1939-1941 społeczeństwo polskie nie okazało żadnej odporności wobec metod sowieckich [...] w stopniu, który byłby nie do pomyślenia pod okupacją niemiecką".
Podkreślał różnice między okupacjami: „Bolszewicy rozstrzeliwują w kazamatach i podziemiach, kto już tylko wie o tych kaźniach, jest w niebezpieczeństwie i boi się nie tylko móÂwić innym, ale nawet myśleć. Niemcy rozstrzeliwują publicznie na ulicach i placach i publikują czerwonymi plakatami, żeby wszyscy wiedzieli". To budzi przede wszystkim nienawiść; w tworzeniu masowego strachu Sowieci są niezrównanymi mistrzami.
Pisarza raziło, że nawet ludzie poważni, nastawieni antykomunistycznie, nazywają Sowiety „Rosją". Oceniał to jako błąd godny ucznia ze wstępnej klasy, który po prostu nie wie, gdzie i jakie państwo sąsiaduje z Polską współczesną na wschodzie od lat: nie Rosja a ZSRR, twór zupełnie odmienny. Mimo tego, co dziś wyczynia Putin, wciąż jeszcze jestem skłonny przyznać Mackiewiczowi rację.
„Bolszewicy nie dążą do »kokietoÂwania« czy obdarzania przywilejami, narodu podbitego, aby zapewnić w podbitym kraju spokój i porządek ze względu na wewnętrzny i zeÂwnętrzny interes całości państwa, jak to czynili dawni zaborcy, usiłujący wywołać w kraju ruch pojednawczej »ugody«. Bolszewicy dokonują opeÂracji, którą można porównać z zabieÂgiem chirurgicznym. Oni dążą do uśpienia każdego narodu po to, ażeÂby zeń wyssać szpik" - wskazuje Mackiewicz.
„Co nas czeka? - Okupacja sowiecka. Jak ona będzie wyglądać? Szablonu politycznych metod soÂwieckich, zastosowanych swego czaÂsu względem państw bałtyckich i wschodniej Polski, bolszewicy abÂsolutnie nie mają powodu się wyrzeÂkać na przyszłość. Został on wypróÂbowany i dał im maksymalne korzyÂści. Twierdzenie, że w latach 1939-1941 Sowiety znajdowały się w lepszej sytuacji i były mniej skręÂpowane niż w roku 1944, absolutnie nie odpowiada prawdzie. PrzeciwÂnie, sytuacja się zmieniła, ale wyraźÂnie na korzyść Sowietów. [...] W roÂku 1944 zajmują czołowe miejsce w Sojuszu Zjednoczonych Narodów Świata".
Mackiewicz nie oszczędzał czyÂtelników: „W polskim przypadku nie ma niestety nawet porównania z Finlandią, która w obronie swej niepodległości prowadziła z SowieÂtami aż dwie bohaterskie wojny". My mamy największą ilość QuislinÂgów: „Polską armię czerwoną, obecÂnie prowizoryczny polski rząd koÂmunistyczny, Komitet w Ameryce, prasę komunistyczną w języku polÂskim, zarówno w kraju, jak i za graÂnicą. Liczymy też wielkie szeregi oportunistów i nieświadomych symÂpatyków Bolszewii".
„Zaznaczyliśmy już uprzednio o zupełnie odmiennych metodach soÂwieckiej okupacji w zestawieniu z metodami niemieckimi. Bolszewicy wkraczają do nas w postaci »Polski Demokratycznej« z biało-czerwonym sztandarem i »Jeszcze Polska nie zgiÂnęła«, graną przez sowieckie orkieÂstry wojskowe. Na pewno każą nam po kościołach śpiewać »Te Deum« i gorzej jest, że je śpiewać będziemy" - pisał.
„Wypuszczą moc gazet, których treść zawierać będzie zakłamanie, o jakim pojęcia dotychczas nie mieliÂśmy. Drukować będą książki, zawieÂrające płynną truciznę moralną. Zmobilizują wszystkie środki oddziaływania na psychosferę narodu naszego, aby od środka rozsadzić jego spoistość i w najkrótszym czasie przeistoczyć go z narodu polskiego w »naród sowiecki«. Środki te są doskonałe. Nie wiadomo, skąd w pełznie strach, wszechpanujące szpiegostwo, terror psychiczny, nęÂdza, zależność materialna obywateli od państwa, zakłamanie haseł, komÂpletny brak solidarności, szablon, nuda. Dopiero później przyjdzie terÂror fizyczny. Później, tzn. wtedy, gdy Polacy przyzwyczają się już chodzić ze spuszczoną głową i unikać jeden drugiego. Z półek literatury antysoÂwieckiej weźmy jedną tylko książkę opisującą przebieg tego postępująceÂgo paraliżu. Z dokładnością stenoÂgramu.
Jest to książka Łotysza, Alfreda Ceichnersa. Dzieło to zawiera 750 stronic druku. Ludzie, którzy je mieÂli w ręku, odkładali najczęściej z uwagą, że jest szczerze nudne. ZuÂpełnie słusznie. Tylko ktoś, kto przeÂżył niewolę bolszewicką [jak Mackiewicz pod Wilnem 1940-1941], a raczej powolną sowietyzację, czytać je może, jak się czyta chwilami osobisty pamiętnik z najbardziej, szarych, beznadziejnych, jednostajÂnych dni swego życia. Nieomal -brudnych dni. Jest to książka nudy. Czy podobna się frapować jednostajÂnym opisem postępującego działania mikroba chorobowego na tkankę organizmu sekunda po sekundzie, powoli, miarowo, w ciągu długich miesięcy?
Ale tylko wydobycie tych wszystkich szczególików, w ich subtelnym stopniowaniu rozkładowym, zafiksowanie ich działania chwila po chwili, we wszystkich przejawach osobiste go i zbiorowego życia, wyrobić może zdanie o systemie sowietyzacji obceÂgo kraju".
W Polsce zgoła kompletnie to. nie rozumiano. Powtarzano: daliśmy radę gestapo, dokonaliśmy zamachu na Kutscherę. I mielibyśmy sobie nie poradzić z jakąś tam Wasilewską?"
Mackiewicz powtarzał też, że każÂdy, bez względu, jak lojalne czy ni lojalne będzie jego zachowanie wobec Sowietów, będzie zlikwidowany aresztowany bądź zepchnięty na margines życia, o ile zostanie uznany przez reżim za niepewnego. Nic mu nie pomoże. Przewidział też dokładnie etapowość okupacji, zróżnicowanie początku i lat następnych sowietyzacji Polski.
Podkreślał, iż „jednostka w Sowietach w ogóle się nie liczy. Nie ma poglądów, wymiany myśli politycznych. Nie ma prawa krytyki ani dyskusji. Jest tylko ogólny przepis i masowe uchwały, tajne dyrektywy i NKWD za ich niewykonanie. Dziecinnym błędem jest sądzić, że w tej chwili Wasilewska, Jędrychowski, Berling czy inni panowie z Komitetu Lubelskiego reprezentują jakieś stanowisko, jakąś uprawiają politykę. Są absolutnie niczym poza numerami znaczonymi zamiast cyfrą, własnymi nazwiskami. W każdej chwili zamienieni być mogą innymi, a polityka pozostanie ta sama, jak też przeciwnie, mogą pozostać, mimo że »ich« polityka uległa niespodziewanej wolcie, w myśl aktualnych potrzeb sowieckich.
Płaszczyzna »działania« politycznego w Sowietach tak dalece odbiega od naszych, powszechnie przyjętych, pojęć i form, jak niektóre słowa naszego leksykonu politycznego, które w Sowietach zatracają zupełnie swe pierÂwotne znaczenie. Próby zatem czy to wpływania na bieg wewnętrznych wydarzeń politycznych, czy tylko na otoczenie, nieprzewidziane w szablonie
sowieckim, skończyć się muszą dla poszczególnych jednostek albo ich zlikwidowaniem, albo wessaniem w tryby machiny państwowej, co by nam podwójną przyniosło stratę".
Ostrzegał wielokrotnie, jak fatalne byłyby dalsze, stałe kompromisy rządu Mikołajczyka z bolszewikami, wchodzenie z nimi w układy i ugody. „Za żadną cenę nie wolno dopuścić do wytworzenia pozoru, że to jest »spór toczący się między Polakami«". Po to, aby „sowiecką Polskę nie traktowano jako gwałt, zabór, krwawą niesprawiedliwość dziejową [...] co grozi nam
wycofaniem sprawy polskiej z międzynarodowego porządku dnia, przekazanie jej wewnętrznym sprawom Związku Republik Radzieckich". Jak wiadomo, stało się inaczej: Mikołajczyk, wzbudzając zresztą niczym nieuzasadnione nadzieje społeczeństwa dostarczył reżimowi ważnej dla niego legitymizacji. Delegacja „polska" mogła już zasiąść w ONZ. Dłużej nie był potrzebny.
Mackiewicz, na ogół starający się nie agitować za szafowaniem krwią polską, bardzo chwalił powstanie. Bo - a pamiętajmy, że pisał tuż po jego upadku - chociaż faktycznego poparcia aliantów nie zyskało, nastawiło wyjątkowo źle, najgorzej od czasów paktu Ribbentrop-Mołotow i pierwszego najazdu Sowietów na Finlandię, ich opinię publiczną do ZSRR. Spowodowało też, iż rząd polski wreszcie powiedział parę słów niezależnych, których dotychczas wypowiadać nie śmiał - co zaowocowało zresztą dymisją gen. Sosnkowskiego. Pisarz przytaczał słowa mjr. Elliota z „New York Herald Tribune": „Nasza wina wobec niestrudzenie dalej walczących Polaków jest tak wielka, że jej nigdy nie okupimy. Jest to wina, o której nigdy zapomnieć nie będziemy w stanie".
Mackiewicz przypomniał też, iż nie tylko radiostacje sowieckie nawoływały do powstania. Radio londyńskie, mówiące po zakońÂczeniu powstania o „przedwszczesnoÂści" jego wybuchu, 29 lipca donosiło, że Rokossowski toczy już walki na przedmieściach stolicy.
Niestety, rychło po wyjeździe pisarz przekonał się, że reakcja opinii zaÂchodniej była krótkotrwała. Perfidia Sowietów została zapomniana. Może gdyby wojna skończyła się zaraz po powstaniu... (za granicą przekonał się także, iż choć z perspektywy Polski mogło to wyglądać inaczej, na ZachoÂdzie liczyła się teraz tylko Ameryka Roosevelta, a nie Anglia, co bynajÂmniej nie było dla nas korzystniejsze).
Jego końcowe rady nie były takie, aby mogły naszą tragedię odwrócić - i nic dziwnego, bo nikt nigdzie takiÂmi nie dysponował. Postulował stwoÂrzenie na emigracji silnego ośrodka poÂlitycznego: by zapewnić społeczeństwu odczucie, że ktoś w świecie istnieje i walczy o Polskę, niechby słowem i piórem. Aby podtrzymać morale i duÂcha oporu Polaków, chociaż przecież nie zbrojnego. Ale nie kusił się o okreÂślenie czasowych ram okupacji. W istocie był pesymistą, chociaż jeszÂcze wtedy nie chciał stwarzać takiego wrażenia. Nie zmniejsza to ani odrobiÂnę znaczenia jego głosu wyrażonego w tej broszurze - jakże wyjątkowego i przenikliwego, nawet wtedy.
Przytoczę jeszcze z niej spostrzeżeÂnie, które zapewne dla wielu. zabrzmi wręcz heretycko, ale które wydało mi się kapitalne, błyskotliwie trafne i, by tak rzec, wiecznie żywe. Wówczas, gdy nad Polskę naciągała sowiecka nawałnica, stwierdził mimo to: „DoÂpóki istnieje bolszewizm na świecie, największym wrogiem narodu jest bolszewik danego narodu. Gdybyśmy zatem chcieli uszeregować, według numeracji, aktualnych wrogów Polski; stwierdzilibyśmy: Wróg nr 1 - Polak bolszewik".
--
Józef Mackiewicz jest moim idoÂlem. Wydawane po kolei, w podzieÂmiu lat 80., jego książki były zaczytyÂwane. Zdobyć je w kolportażu było niezwykle trudno. Czytało się je z rumieńcami emocji, ze zdumieniem, że jest Polak, który tak niezwykle byÂstro, bezkompromisowo, celnie, eruÂdycyjnie i trafnie definiował System we wszystkich jego aspektach i wyÂmiarach.
Mackiewicz to też bardzo wybitny pisarz w sensie zwykłym: był bioloÂgiem z wykształcenia i jego opisy przyrody są wspaniałe. Przed wojną był znakomitym reportażystą i jego realizm opisu też jest niezwykły.
Jego „Droga do nikąd" - na wpół autobiograficzny opis sowieckiej LiÂtwy w przeddzień wojny z Niemcami - jest majstersztykiem szczególnym. Nie ma w literaturze światowej dzieła tak genialnie opisującego upadek, wręcz moralne gnicie, zwłaszcza inteligencji, w bolszewiÂzmie.
Aż mi trochę wstyd, że nie mogę zaÂcytować czegoś z tej książki lub z „Nie trzeba głośno mówić" czy też publicystycznego „Zwycięstwa proÂwokacji". Ale, aby to zrobić, trzeba by napisać cały tom. Tak jak to zrobił, parę razy, Jerzy Malewski.
Przytoczę więc na koniec pewną kompilację poglądów Mackiewicza, szczególnie na tzw. poputczikostwo, autora „Ptasznika z Wilna": „KomuÂnistom - twierdzi Mackiewicz - sprzyÂja każda koncepcja polityczna (nawet tzw. opozycyjna), jeżeli tylko jej proÂgramowym celem nie jest obalenie (zniesienie) komunizmu... Poprawiać komunizm powinni jedynie komuniÂści... Wszelkie rozmydlenie, zacieraÂnie granic, mieszanie tez taktycznych z celami nadrzędnymi (odzyskanie niepodległości) uważał za wyzbywaÂnie się suwerenności myślenia". ZdaÂniem Mackiewicza: „nie może być boÂwiem żadnego kompromisu ideowego między postawą niezależną a ideoloÂgią komunistyczną".
Jak to? - powie ktoś. Przecież koÂmunizm ewoluował, zmieniał się, Mackiewicz nie może mieć racji. Akurat. Autor „Drogi do nikąd" uwaÂżał, że właśnie w czasie NEP (nowaja ekonomiczeskaja politika), przechoÂdzenia bolszewizmu w inną fazę, prób kooptacji przez niego innych, należy zachować tym twardszą postawę, w pełni antykomunistyczną. A nie odÂwrotnie. Gdyby go posłuchano, nieÂzreformowani do końca rewizjoniści nie opanowaliby w 1989 r. „rządu dusz" i komunizm wyrzucilibyśmy raz na zawsze z ziemi polskiej.
Wiem, że z edycją książek Józefa Mackiewicza są w Polsce trudności techniczno-prawne (zbiór „Optymizm nie zastąpi nam Polski", którego główny esej został cudem odnaleziony w 2002 r., pojawił się w 2005 r. nakłaÂdem wydawnictwa „Kontra" Niny Karsov jako 18 tom „Dzieł ZebraÂnych" pisarza), ale z pewnością nie dlatego jest on u nas nadal prawie nieÂobecny. Przyznam, że zaczytując się jego książkami dwadzieścia parę lat temu, była to ostatnia myśl, jaka moÂgła mi przyjść do głowy, że tak będzie z twórczością Mackiewicza w wolnej Polsce.
Dopóki przynajmniej „Droga do niÂkąd" nie stanie się obowiązkową lekÂturą szkolną, ukazującą młodzieży, jak działa komunizm w swym pełnym rozkwicie, jaką jest makabrą, będę wciąż uważał, że w Polsce w pełni normalnie nie jest.
Józef Mackiewicz zmarł w MonaÂchium 31 stycznia 1985 r., a więc nieÂmal dokładnie 22 lata temu.