Terminal mózgowy

Posted on Wed 05 July 2006 in Pamietniczek • 3 min read

Naszła mnie myśl, że przez sporą część dzieciństwa oglądałem telewizję na najwyższej jakości telewizorze z dodatkowymi funkcjami dopasowania czyli w wyobraźni. Rodzice chcieli dobrze, i dobrze im wyszło, więc nie mogłem obejrzeć w TV takiego np. "Tora! Tora! Tora!" bo był zbyt brutalny. Teraz jak widzę ten film to mi się gęba na to szczerzy, ale w tamtych czasach rzadko kiedy pojawiał się, o ile w ogóle, jakiś megafakenultrabrutality obraz Sama Packinpaha, więc przedstawienie jak Japońcy bebeszą Pearl Harbour musiało nieźle dawać po kichach.
Z deka odjechałem od tematu ale jeszcze mała dygresja - "Tora! Tora! Tora!" jednak obejrzałem w kawałku, przez dziurkę od klucza mojego pokoiku, w momentach kiedy rodzice nie wychodzili do kibelka czy do kuchni, a robiło się to znacznie rzadziej niż teraz, bo nie było reklam (świetne czasy!).
Ale nawet jeśli nie widziało się, z powodów różnych, ani kawałeczka to na drugi dzień, w szkole, zawsze znalazł się jakiś koleżka, któremu rodzice pozwalali zostać przed telewizorem po 20-ej. I wtedy obsiadało się takiego delikwenta, a ten opowiadał jak to było. Mimo, że patrzyłem na siedzącego przede mną brzdąca, na wielkim displayu o niesamowitej wprost rozdzielczości i odwzorowaniu kolorów, oglądałem zajebiste widowisko. Wyobraźnia działała jak cholera, aż furczało!
Myślę sobie teraz, a nie wiem przecież jak to jest, więc podejrzewam najgorsze - taki przywilej wieku - że jeśli wszystko jest dostępne, w DivXach, DVD czy w jakimkolwiek innym formacie, to wcale nie jest takie fajne. Bo nic nie zastąpi displaya wyobraźni.
A Dziedzicowi postaram się nie ułatwiać.

Gdy stałem w kolejce na rozmowę kwalifikacyjną zaczepiła mnie pewna para. Dziewczyna pytała czy wiem jak wygląda taka rozmowa. Odparłem, że wiem bo to mój drugi raz i że poprzednio to była luźna gadka, a jedno z pytań szanownej komisji dotyczyło filmu jaki się ostatnio oglądało. Wtedy dziewczyna zapytała swojego kolegi co to oni razem ostatnio oglądali i okazało się, że nie pamiętają tytułu. Po minucie już wiedzieli, że było to coś z Bollywood czyli jakiś film indiański, ale tytuł wciąż był poza zasięgiem ich pamięci. Zdałem sobie wtedy sprawę z tego, że ja też nie pamiętam właściwie żadnego indiańskiego tytułu bo one właśnie takie jakieś są - zwykłe i życiowe. Anyway, koleżka z kolejki stwierdził, że może dadzą sobie spokój z tym Bollywoodem i poddał pod rozwagę filmy polskie, wymieniając "Poranek kojota" i "Chłopaki nie płaczą". Zadrżałem.


W Międzyzdrojach, przynajmniej do 2005 roku, artyści scen (i nie tylko) polskich pojawiali się by szczerzyć zęby do fotografów, obgadywać znajomych i zostawiać odcisk kończyny górnej na wybranym deptaku. W tym roku zjazd ów przeniesiono chyba do Gdańska, pewny nie jestem bo mi Dziedzic telewizor zasłonił. Zastanawia mnie czy organizatorzy imprezy pokłócili się o coś z radnymi, jak pani Penderecka z radnymi Krakowa przenosząc w efekcie swój festiwal do Wa-wy, czy z założenia impreza ma być przechodnia i wkrótce turyści będą potykać się dziwne tabliczki z odciśniętymi dłońmi, w każdym większym polskim mieście?
Zresztą nie ważne. Ważniejsza jest rzecz, o której dowiedziałem się wczoraj, a która dotyczy wspomnianej imprezy. Oglądanie relacji zakończyłem szybko bo nie lubię tych spędów, nie lubię Torbickiej, śpiewacy śpiewali durne piosenki na cześć laureatów i chciało mi spać. Z tego powodu straciłem najlepsze. Powiedziała mi znajoma, która relację zaliczyła w całości, że jedną z osób zaszczyconych odbiciem graby była Kasia z "Kasi i Tomka". Nie pamiętam w tej chwili nazwiska tej paniusi, w każdym razie megakichą nie było to, że Torbicka przejęzyczyła jej nazwisko. Nie, nie. Megakichą było to, że Kasia z "Kasi i Tomka" stanęła na równi z Jerzym Maksymiukiem czy Grabowskimi. Nagrodzonych wcześniej, przez litość, nie wspomnę.
Sezon mamy ogórkowy, słońce jak "wielka, żółta pieczęć na błękitnej kopercie nieba"
robi nam prześwietlenia, celebrities pojechały na wakacje. Pustka. Ciężko kogoś znaleźć, żeby mu dać coś na "Festiwalu Gwiazd" (o przypomniłem sobie nazwę imprezy!). A tu Brodzikowa (O! Znowu sobie przypomniałem!) jeszcze w kraju, więc szanowne gremium zaprasza zapchajdziurę i wręcza jej kawałek gipsu, coby wepchnęła weń łapę. No i jest! Gwiazda! Nawet nie sitcomu. Jak, kurwa, Oskar z gumy.