nic dla siebie

Posted on Mon 08 January 2007 in Pamietniczek • 3 min read

Podjąłem ważną decyzję: sprzedaję wszystkie swoje komputerowe bambetle i przestaję je kolekcjonować. Nie dość, że to strata pieniędzy, za które mógłbym coś rodzinie kupić albo razem wyjechać, to jeszcze strata czasu bo komputerowej historii tym nie odwrócę.
Co z tego, że postawię system który ma już ponad 10 lat i bez zamykania oczu wyobrażę sobie, że jest rok tysiącdziewięćsetileśtam kiedy dotychczasowe próby rewitalizacji kończyły się łataniem i zmuszaniem staroci by współpracowały z technologią nową. Gdzie sens w tej pogoni za cieniem? Przez jakiś czas jeszcze krążyła mi po głowie wymówka, że maszyny te zostawię by epatować nimi syna ale syn wcale nie musi interesować się tym czym ojciec!
Decyzja zapadła. Za kilka dni robię opisy i zdjęcia, żeby bambetle wrzucić na Allegro.
Przy okazji Wielgusa wyszła moja naiwność. No bo naiwny jestem ale tu akurat pomyłka. Zżymałem się na zachowanie arcybiskupa, że dziecinne, że nie odpowiedzialne, na co odpowiedziano mi, żem naiwny bo Wielgus nie robił tego z dziecinady ale z wyrachowania. Argument dla mnie nie do przyjęcia biorąc pod uwagę wykształcenie księdza, wiek i charakter w jakim współpracował z SB. Ciężko mi uwierzyć, że człowiek, który bodajże dwukrotnie przeszedł szkolenie agenta wywiadu i przez 30 lat ukrywał ten fakt z wyrachowania zachowuje się infantylnie, próbując przeczyć ujawnionym informacjom. Skłonny raczej jestem uwierzyć, że Wielgus uwierzył w swoją bezkarność, poczuł się luźniej gdy wtem, jak grom z jasnego nieba, uderzyła w niego przeszłość, i to (z jasnego nieba) w najmniej oczekiwanym momencie. Zdaje mi się, że stracił panowanie nad sobą. Ponura historia i szkolenie wyparowały, a w zamglonym ciosem umyśle pojawiła się pustka, z niej zaś wychynął Wielgus prawdziwy - egoistyczny młodzieniec, ten sam który ponad 30 lat temu podjął współpracę z SB by rozkręcać swą karierę. Dowód? Przyciśnięty do muru nadal myślał tylko o sobie i stanowisku.
W teczce Wielgusa co rusz pojawiają się następujące wpisy:
"widzi możliwość wykonania naszych zadań przy okazji realizacji własnego programu naukowego"
"samorzutnie stwierdził, że ewentualne przeszkody ze strony jego zwierzchników można pominąć przez otrzymanie zgody na jego pracę w RFN od właściwej kongregacji watykańskiej"
"podkreślił, że mógłby zostać wikariuszem lub proboszczem na jednej z parafii monachijskiej, ale byłaby to dla niego degradacja społeczna, której by sobie nigdy nie wybaczył"
Zafiksował się na zrobienie kariery naukowej, ba! doskonale orientował się jak ją popchnąć do przodu nawet wbrew przełożonym. I tak mu zostało.
Wiele mówi się teraz o niewielkiej winie arcybiskupa. Powtarza jego słowa, że nikomu nie zaszkodził. Ale to bzdury! Oszacować tej katastrofy się nie da dokładnie ale jej rozmiary mogły być zatrważające. Skąd u mnie ten pogląd? A ze zwierzeń Andrzeja Gwiazdy, który opowiadał kiedyś jak działała SB. Bo dobraniu się delikwenta, wyciągano z niego wszystkie, nawet z pozoru nieważne szczegóły: a w co był kolega ubrany, a z kim się spotyka, a co jego ojciec mówi o PRL, a jakiej muzyki słucha X, itp.? Potem, próbując złamać kolegę tego przesłuchiwanego, powoływano się na te banalne szczegóły życia codziennego, starając się wytworzyć wrażenie, że SB wie już wszystko więc pójście w zaparte nie dość, że niczego nie da, to jeszcze tylko pogorszy sytuację. Gwiazda podawał konkretne przykłady ale ich nie zapamiętałem. Jest to stara policyjna metoda.
Nie można zatem twierdzić, że Wielgus nikomu krzywdy swoimi raportami nie zrobił, bo tego nie wiemy na pewno. Za to na 100% wiadomo, że zdając relacje ze swoich wizyt w RFN i Radio Wolna Europa dawał Służbie Bezpieczeństwa do ręki sznurki, którymi ta odpowiednio pociągając mogła czasem uzyskać wiele. I tu jest pies pogrzebany.