Pewna pani, pracująca od niedawna w firmie z którą mam sporadyczny kontakt, zadzwoniła do mnie i głosem pełnym paniki stwierdziła, że muszę do niej podejść bo przestawiała monitor i się zepsuł. Odłączyła go po prostu od prądu i nie umiała ponownie podłączyć. Nie to mnie doprowadziło do szewskiej pasji ale fakt, że zawracała mi dupę prośbą o pomoc, której... nie pozowiła sobie udzielić. Przerywała mi gdy wyjaśniałem jak może ponownie podłączyć monitor, a w końcu się obraziła i trzasnęła słuchawką. Przez to impertynenckie zachowanie nie zdążyłem jej powiedzieć, że skoro nie umie wykonać tak prostej rzeczy jak wciśnięcie wtyczki do gniazdka, to jest ZA GŁUPIA, żeby używać skomplikowanego narzędzia jakim jest komputer.
Przypomniała mi się w związku z powyższą panią angdota o innej pani. Pani ta, będąc pracownicą jednej z filii firmy, miała problem z ustawieniem nowego hasła. Zatelefonowała więc, tak jak ta "moja" niedorajda, do informatyka z centrali z prośbą o pomoc. Informatyk poprosił ją by go dokładnie informowała co robi, a miała wstukać nowe hasło, dwa razy jak to się zwykle robi.
Po dwóch godzinach nieudanych prób, kiedy to system za każdym razem stwierdzał, że hasła się różnią, informatyk zażądał by "zdolna inaczej" pani mówiła mu kolejno jakio klawisz wciska. Powiedzmy, że haśło jakie pani chciała sobie ustawić brzmiało "panJan". Jego wstukiwanie pani zrelacjonowała tak:
- pe
- a
- en
- CapsLock
- jot
- ...
Rozumiemy się? Dobrze. Na koniec informatyk sprawdził w bazie firmy kim jest owa pani i z niekłamaną radością stwierdził, że pani pracuje w charakterze informatyka i ukończyła jakieś tam zaoczne szkoły w tej dziedzinie.
Wracają do tytułu nieniejszej notki: promowanie idiotów odbywa się w Polsce codziennie za wyjątkiem miesięcy wakacyjnych. Jak to się dzieje? Prościutko - źródło zła tkwi w przepisach wydanych przez MEN.
Niech sobie będzie nauczyciel jakiegoś przedmiotu technicznego. Niech sobie będzie klasa licząca 24 osoby. Z powodu nałożonego przez MEN odgórnie planu, klasę o takiej liczebności trzeba rozbić np. na 2 grupy; każdą ww. pedagog uczy oddzielnie, co daje mu podwójną ilość godzin lekcyjnych, czyli więcej pieniędzy w kieszeni.
Jeśli do klasy uczęszcza X nieuków, drecholi czy innego tałatajstwa prawdopodobieństwo, że którychś z nich nie zaliczy klasy wzrasta o X. Co się stanie gdy któryś z nieuków odpadnie? Trzeba będzie zlikwidować jedną grupę bo zmniejszy się liczebność klasy.
Pozostanie zatem jedna grupa czyli mniej godzin nauczania i mniejsze zarobki nauczyciela. Co zatem robi nauczyciel, który ma na utrzymaniu własne dzieci? Przepuszcza do następnej klasy łosi, których za Boga nie powinien puszczać! I tak się to kręci, a potem powstają historie takie jak te na początku tego wpisu.