Dzień świra cd. - Waldemar cz.1
Posted on Tue 08 March 2005 in Pamietniczek • 2 min read
Waldemar wrócił do domu. Mieszkał z matką.
Matka nakarmiła go zupą pomidorową i od razu zauważyła nienormalnie czerwone oczy syna:
--Jasiu, a czemu ty masz takie czerwone oczy?
--Oh mamo! Waldek. Jestem Waldek. -- po ostatnim wylewie matka nie pamiętała nawet własnego nazwiska.
"Ciekawa jest natura ludzkiego umysłu. Wystarczy mały wyciek, jak wyciek elektrolitu z zepsutego akumulatora, gdy kwas żre każdą metalową część, a ta kupa cieniutkich drucików w głowie psuje się i przepala. Jakby rzeczywiście jakieś przewody rdzewiały i puchnąc rudym tlenkiem żelaza zaczynały stykac się ze sobą tworząc nowe połaczenia. Synapsy dotąd oddzielone od siebie kilometrami przewodów wytwarzają w nagłych spięciach wspomnienia, których nigdy nie było, podmieniając osoby z przeczytanych książek na te istniejące rzeczywiście."
-- pomyślał filozoficznie Waldemar.
Matka machnęła ręką na jego gadanie: --Ale oczy... oczy masz czerwone. Lepiej byś poszedł do lekarza zanim będzie za późno.
"No tak, to przejebane. Matka jak sobie ubzdura, że coś jest nie w porządku to nie ma na nią rady. Będę musiał pójśc do cholernego konowała. A wszystko to pieprzone poradniki lekarskie w telewizji, w których niedouczone idiotki wmiawiają ludziom, że liczy sie tylko szybka reakcja, prewencja. Penitencjarne traktowanie choroby oto filozofia współczesnego lekarza."
--Dobrze mamo, pójdę do lekarza.
--Ale nie idź do byle kogo. Czekaj, gdzieś mam karteczkę z nazwiskiem... poszukam. -- zniknęła na chwilę -- Ngu-jam. Bardzo dobry lekarz. Powiedziała mi o nim sąsiadka. Tu jest telefon umów się jak najszybciej.
--Wietnamczyk? Znachor jakiś -- zwątpił Waldemar.
--Nie Wietnamczyk tylko Chińczyk. Profesor. S-p-e-c-j-a-l-i-s-t-a -- ostatnie słowo przeliterowała i wiedział już, że wyjścia nie ma.
***
Nazajutrz z oczami było jeszcze gorzej. Rano nie mógł otworzyć lewego oka bo zalepiła je ropa. Dopiero pocieranie poślinionym palcem uwolniło przyklejoną powiekę. Umył się, zjadł na szybko śniadanie i zadzwonił do "znachora".
--Ńjujam, siucham -- zabrzmiało w słuchawce.
"Jak to się dzieje, że zawsze mają głosy lalek?" -- zdążył pomyśleć Waldemar. --Cień dobry. Chciałem zapisać się na wizytę.
--Ciś?
--Jeśli można...
--Dopzie, cinasta cicieści, plosię. Adleśpanśnia?
--Mój adres?
--Mój.
--Acha, czy znam? Tak, mam zapisany.
--Dobzie, ciekuję -- Żółtek odłożył słuchawkę.
Miał jeszcze sporo czasu i nic do roboty. Posiedział chwilę przy komputerze próbując sklecić zaległy program ale zamiast algorytmów wychodziła mu bitowa breja.
Ubrał sie i wyszedł na miasto.