Zamapięjat bosie - zidijas tejst net zieńd

Posted on Sun 21 May 2006 in Pamietniczek • 4 min read

Ewidetny fakt: mój procek zwany mózgiem produkuje nadmiar enzymu PP1. Efekt? Zapominam to co złe, jestem szczęśliwy i mam krótką pamięć.
Minia zszokowała mnie gdy udowodniła, że pamięta nie tylko wszystkie nazwiska kolegów z podstawówki, ale i zdarzenia z okresu gdy miała lat 3. Jestem przy niej mózgową kluchą, pampuchem drożdżowym z ugotowanym na parze umysłem. Z dzieciństwa pamiętam tylko wyrywkowe historie: pierwszy onanizm w kołysce odkryty przez ciotkę, publiczny sik w majtki - wszystko związane z seksualnością i doprawione traumą. To ostatnie akurat nie dziwi, w końcu to adrenalina jest utrwalaczem pamięci, jednocześnie powoduje też zamazanie szczegółów.
Za niedługo będzie można manipulować pamięcią - wmawia mi Onet. Wątpię. Nie za niedługo, ale za długi czas nauczymy się robić to z precyzją chirurga (kurna, napisałem "hirurga", jak Emsi, i pasowało mi to, pasował mi hirurg bez "c" do "lancetu", takie skojarzenie w real timie). Na razie znamy, przypadkowo, substancje które pomagają w zapominaniu nieprzyjemnych zdarzeń. Propranolol i hydrocortizol - oj, jak w rodzinie jest sercowiec albo ciśnieniowiec to łykją to na potęgę. Pewnie gdyby nie świadomość grozy tych chorób i dolegliwości byliby całkiem szczęśliwi. Jak ja.
No dobra, wyobrażam sobie odległą przyszłość, w której to ludzkość już opanowała trudną sztukę wymazywania wybranych fragmentów pamięci. Wyobrażam sobie w jednym threadzie, a w drugim myślę o bohaterach tzw. 2-ligowej fantastyki naukowej. O mięśniakach zaludniających książki i filmy, walczących w obronie Ziemi przez duże "Z" z najeźdzcami z kosmosu, lub wykonujących ściśle tajne misje w interesie korporacji. Modelowy bohater, o którym myślę, wyposażany jest przez swojego stwórcę, pana pisarza, w problem moralny. Problem umiejscowiony z reguły w przeszłości, powodujący że teraźniejsze życie bohatera zamienia się w piekło z powodu ciągłej introspekji i wiwisekcji. Bohater taki ma przejebane i właściwie już dawno powinien się powiesić, często gęsto właśnie szykuje sobie dekapitację za pomocą blastera, gdy rozlega się pukanie do drzwi i musi ją odłożyć na "nigdy" ponieważ rozpoczynająca się właśnie fabuła, wsysa go w tak ułożony ciąg wydarzeń, w którym bohater pozbywa się traumy poprzez spłatę zaległego, moralnego długu albo przeżywa tak intensywne historie, że to co go gnębiło staje się betką. Uff!
Teraz thready łączą mi się jeden spleciony jak DNA cebuli warkocz. Bo w przyszłościowej SF dotychczasowego bohatera z kacem moralnym musi zastąpić jego wyluzowany już odpowiednik. Skąd wziąć się mają dylematy mięśniaka jeśli stosuje on, jak cała populacja czytających współczesną SF, beta-blokery wymazujące niepożądane wspomnienia? Znikąd. Nie ma, null, dupa. Przesuwam się myślą w przód i wcielam w rolę biednego pisarzyny. Siadam przy komputerze, czy jak się teraz nazywa, i ręcę mi opadają, razem ze szczęką. Mam już dość ciągle wyszczerzonych, zadowolonych z życia, muskularnych, nie chorujących na nic kolesi, którzy zasiedlają wszystkie poczytne książki. Cholera! Żadnych dylematów moralnych, żadnej skazy na honorze, o której da się pamiętać dłużej niż do połknięcia tabletki, żadnych spełnionych, perwersyjnych zachcianek kosztem małych dziewczynek, chłopców, pieska, kotka i chomika, którego strzępy pozamiatało się przedwczoraj? To może chociaż cieśń i groza neuronowa na myśl, że można tej tabletki nie połknąć? Ale po co? Kto to kupi? Któż chce, świadomie, być nieszczęśliwym oprócz garstki, zmuszonej przez dyrektywy UE do łykania, masochistów?
Zamiast napisać kolejną powieść w której bezdylematowy bohater rżnie na paski zielonego, studwudziestookiego potwora, artysta pisze powieść współczesną o własnych dylematach i wywołuje publiczną dyskusję na forach.
A potem ktoś robi na tym doktorat.
I wszystko przez inhibitory bólu.

DivX-y są fajne ale ludzkich zmiarów nie przewidzisz. Żyło mi się dobrze z moim laptopem Pentium old III 700MHz. Aż nadto jest sprawny do wyświetlania DivX-ów, idzie jak po maśle. Całość pcha MPlayer pod FreeBSD. Żyło mi się dobrze. Aż do dzisiaj.
Zapuszczam z płyty DVD kilka nagranych filmów i za każdym razem muszę stosować "-framedrop", a i tak obraz "czka" - szczególnie przy panoramowaniu. Kiedyś tego nie było. Spróbowałem skopiować DivX-y na dysk bo wiem, że DVD w laptopie dział tak sobie. I odkryłem, że transfer jest rzędu 200-300 kB/s. Marnie ale przecież i tak powinno wystarczyć do płynnego odgrywania. Poszukałem w sieci i okazało się, ze nie tylko ja mam z DVD takie problem, generalnie coś było nie tak z driverami do ATAPI we FreeBSD 6.0-RELEASE. Zrobiłem w nocy upgrade źródeł cvsup-em, nad ranem skompilowałem i zainstalowałem nowe jądro. Ej! Pięknie! Transfer z płyty na dysk 4MB/s! C-U-D-O-W-N-I-E! Uruchamiam MPlayera i... dupa.
Tak samo jak przedtem. Co jest do cholery? Może w takim razie coś z filmem? mplayer -vo null --indentify legalny_divx.avi Matko boska! Aż mną telepnęło. 3994.2 kbps Kur... wariaci! Całkiem niedawno kodowanie DivX-a z bitrate w okolicy 1000 kbps dawało przyzwoitą jakość i wielkość, a tu taaaaaaki skok!
No to...
find . -name '*.avi' -a -mtime +1200 -exec ls -l {} \;
Tak na szybko... i okazuje się, że filmy z 2001 roku mają bitrate nie większy niż 900 kbps, z reguły trochę ponad 700. Z 2003 roku już zdarzają się z bitratem 1200, a potem to już jazda bez trzymanki.
Zenkodowałem więc na próbę jednego z tych molochów:
mencoder -idx -oac copy -ovc lavc -lavcopts vcodec=mpeg4:mbd=1:vbitrate=1800 legalny_divx.avi
I chodzi pięknie! A może to wina kodeka? Tam był Xvid, a tu mpeg4?
Nie przewidzisz.

Zadziwiam sam siebie. Minia pojechała z Dziedziciem do dziadków, zostawiając mi wolny czas na pracę. A ja napisałem trzy pełnokrwiste sceny do scenariusza! W tym wprowadzającą. I okazuje się, że pracuję nad tym, tak jak zaleca Paul Graham w kodowaniu, od szczegółu do ogółu. Ofczykurse, mam zamysł ogólny i wiem co chcę _wyrazić_ więc tym łatwiej mi idzie.

A jak już przy Grahamie jestem, to co pójdę do kibla, cholera ale ekstrawertyzm ekstremalny i ekstrementalny?!, i zajrzę do "Hakerów i malarzy" to mnie nęci ten Lisp, nęci, nęci, nęci... Aż sobie GNU Common z portsów zainstalowałem, żeby oblugać. Un familiare old culpa is comming!