Z Michnikiem i Kiszczakiem na Mazurach
Posted on Mon 12 September 2005 in Pamietniczek • 3 min read
Cztery dni nas mazurskim jeziorem u tak zwanej pani Halinki zrobiły swoje. Wypoczętym i gotów stawiać czoło nagorszej maści hydraulikom i gazownikom, żaden remont mi nie straszny, ani żadna podwyżka cen ropy. Zdzierżę.
Przed wyjazdem okazało się, że w mieszkaniu piony z wodą są trzy ale pech chciał, że tylko kuchnia podłączona jest pod jedyny znośny. W związku z czym, piec gazowy nie odpala bo jest zbyt nowoczesny, bezpiecznik niskiego ciśnienia nie puszcza. Huh! Czyli kujemy ściany again.
Również przed wyjazdem okazało się, że mimo spłaty kredytu osobiście w siedzibie banku jakieś 10 lat temu, wciąż muszę, jak co roku, sprawę wyjaśniać. Już mi to brzydnie, mam ochotę zadziałać biurokratycznie.
Również przed wyjazdem, gdy jechaliśmy z Minią na WGE, minął nas przepiękny, srebrny kabriolet. Okazało się, że był to Chevrolet Corvette Cx z lat 50-tych, z [p]osłem Jerzym Dziewulskim na pokładzie. Gdy go mijaliśmy, Kia Pride rocznik 2001, odważyłem się krzyknąć "czerwony pająk". Proszę docenić moja brawurę, krzyczałem do byłego milicjanta, dowódcy brygady antyterrorystycznej i posła SLD. Wszystkie te układy wciąż działają więc trzeba je brać pod uwagę licząc jego punkty Siły. Przypuszczalnie zignorował mój wrzask stwierdzając, że krzyczałem z zazdrości. Miał poniekąd rację.
Na Mazury wziąłem ze sobą stos artykułów wydrukowanych z seriwsu Andrzeja Krzemińskiego. Wspominkowo się zrobiło bo zbiór otwierał obszerny wywiad z Michnikiem i Kiszczakiem pt. "Pożegnanie z bronią". Ugh! Ciężkie to do przełknięcia. Wyjątkowe studium oślizgłego układziku, całuśnych splotów byłej ofiary z byłym katem. Żenujące przedstawienie. Co zresztą doskonale ilustruje polemika Wildsztajna, przywołując końcowy obraz z "Folwarku zwierzęcego".
Na koniec zjadłem, po raz drugi, tekst Ziemkiewicza o Świętej Inkwizycji i ucieszyłem, bo w porę się pojawił. Jakiś tydzień temu z kimś się pokłóciłem na jej temat ale tekstu RAZ-a nie miałem pod ręką, żeby chlusnąć, jak z kubła zimnej wody, argumentami historycznymi. Teraz jestem wyumiany i jak mnie kto zapyta to wystarczy, że odpowiem: ogólną liczbę spalonych, a podejrzanych o czary lub herezję określa się (na podstawie niezbyt przekonujących dowodów) na 300.000 osób. Z tego 200.000 spalono w luterańskich Niemczech, a 70.000 w również będącej poza zasięgiem Inkwizycji, Anglii. Taki "scyzoryk w kieszeni" mi wystarczy.
Potem wziąłem się za "Hakerów i malarzy" Paula Grahama, ale facet wywołuje u mnie poczucie niższości pomieszane z zazdrością i nie mogłem długo czytać. Polazłem na kajak. Nic nie napiszę, dopóki czegoś nie napiszę.
Na świecie nie ma nic za darmo. Wracając z Mazur miałem okazję przekonać się co znaczy posiadać domek na wsi pod Warszawą, gdy nie daj boże na ulicy TIR złapie gumę. Korek ciągnął się przez 3 kilometry. Czyli kwiatki, ogródek i cisza, opłacone najcenniejszą walutą - czasem. To ja wolę duszne Centrum.
Minia zasługuje na lepszy i szybszy samochód. Jeździ lepiej od 90% spotykanych na drogach facetów. Szybko, płynnie i bezpiecznie. Gdyby miała coś co pozwala wyprzedzać w 10, zamiast 70 sekund, zostałaby tygrysicą szós. Kocham ją.
Siedemnastego jest jakaś konferencja w Radissonie o Wolnym Oprogramowaniu w Administracji Publicznej. Zapisałem się, bo może będzie coś ciekawego, a ten hotel to taki swojski zakątek.
Idę spać.