Warszawski blackout
Posted on Fri 17 November 2006 in Pamietniczek • 1 min read
Zabrakło prądu w trzech dzielnicach - załapało się moje biuro i dom. W domu zgasło światło i skończyła się woda, a w pracy okazało się, że UPS-y mówią i ludzie też. Wylegli z pomieszczeń, patrzyli się na siebie i mówili. Przesadzam oczywiście, bo mówią na codzień, to nie tego typu firma, ale jednak. Oderwany od monitora spoglądałem z góry na niedziałające światła uliczne i budzący się, ożywczy chaos. Nigdzie nie było widać policji, na skrzyżowaniach i rondach jechał ten kto wymuszał. Palił się jeden neon - u fryzjera. Przypomniało mi się, że parę dni temu widziałem na Twardej (albo Złotej) zakład fryzjerski, rozświetlony w gęstniejącym mroku, a w nim czterech, zaczytanych w gazetach fryzjerów. Widok nie z tego świata, a ja nie miałem aparatu! Mam za to zdjęcie pod powiekami - oderwani, odjechani, zaczytani, wieczni. I pomyślałem, że koniec świata przetrwają muchy, szczury i fryzjerzy. Gęsta rzecz. Jak śmietana.