Wczoraj film o Witoldzie Pileckim, zdaje się że na dwójce. Z początku myśleliśmy, oboje z Minią, że to teatr TV, ale potem był reportaż o pokazie w USA i wyszło, że tak dziwnie zrobiony film. Uczucia mam mieszane: z jednej strony zadowolenie, że zaczyna się mówić o bohaterach czasów stalinowskich, z drugiej wizualnie nie podobało mi się. Oklepana, sztywna martyrologia, zamiast opowieści o odważnym, ciekawym człowieku.
Fakt, że film ten pojawił się teraz zupełnie mnie nie dziwi, za Kwaśniewskiego, czyli spadkobiercy tych którzy zamordowali Pileckiego, nie miał najmniejszych szans.
Czy my, Polacy, nie nauczymy się nigdy zajmująco i barwnie opowiadać o naszej historii? Kurcze blade, nie chodzi mi zaraz o "Jak rozpętałem II wojnę światową", choć to akurat film przedni i o historii na wesoło, ale przecież to co przeżył Pilecki to scenariusz na film "przy którym wysiada Bond" - jak powiedział Tekieli. "Raport Witolda" czyli relacja Pileckiego z pobytu w Oświęcimiu jest napisany barwnie ale bez nienawiści i tej sztywniackiej martyrologii.
To opowieść człowieka z krwi i kości, który nawet w tak skrajnych warunkach potrafił zachować nieuzasadnioną przecie pogodę ducha i otwartość. Pilecki wcale by się przekręcił w grobie, ani nie obraził, gdyby to co przeżył w Oświęcimiu, i potem, w stalinowskiej Polsce ktoś pokazał jako "Przygody Rotmistrza Pileckiego". Znów tłukę się sam po łapach, żeby nie przesadzać ale takie czasy, że chyba lepiej by Polacy znali i zapamiętali swoją historię nie tylko jako daty i liczby pomordowanych, ale żeby oprócz tej smutnej i suchej relacji znalazło się miejsce na ATRAKCYJNOŚÄ†.
Dziś rano artykuł w Dużym formacie o otaku - japońskich zdziecinniałych facetach, bojących się wystawić nosa zza drzwi w domu rodziców. Znajduję w nim rzeczy znajome choć raczej "pozaprzeszłe". W jakimś sensie byliśmy otaku jeszcze w czasach IT, kiedy nieraz mieszkaliśmy w firmie tygodniami, odrywając się od komputerów na płaskie żarcie i piwo. W naszej wersji, figurki niuniek z mangi i anime, zastąpiły nam monitory. Nie wychylaliśmy nosów zza pokojów, było w nich ciemno, duszno i przyjemnie. Siedzieliśmy pozamykani jak w macicach, od czasu do czasu zmuszeni przetrwać 8 godzin pory zwykłej pracy. A potem znów znikaliśmy z reala. Przypomniało mi się jak siedzieliśmy na dole, w kanciapie u Emsiego i Phonera, i zamiast zakłócać ciszę rozmowami, gadaliśmy mejlami. Nie pamiętam jaki był rekord ale chyba ponad 600.
ZIB: jak to się dzieje, że na O2 przy uruchomionych X-ach, 4Dwm, kilkunastu sesjach winterma, rxvt i xterma, uruchomionym inst-cie mam zajętych tylko 32MB RAM-u?