Zeta jest nieprzygotowania

Posted on Mon 02 January 2006 in Pamietniczek • 3 min read

Zainstalowałem Zetę. Ale przedtem prawie z premedytacją zniszczyłem sobie wszystkie partycje na laptopie. Świadomie i bez backupu. Pomyślałem, że skoro idzie nowy rok to nie ma co trzymać staroci na dysku i zaśmiecać strychu... znaczy dysków backupem. No i poprawiłem geometrię partycji i... poszły szukać nieprzestrzeni.

Instalka Zety poszła gładko ale chyba tylko z powodu procesora Pentium, bo na stacjonarnym jest AMD i kicha. Nie znam się za bardzo na BeOS-ie więc nawet nie wiem czy zgadłem czy nie.
Zeta wygląda jak BeOS i niewiele ponadto. Zbiera się niezbyt pięknie, na Pentium III 700MHz, ale wynika to raczej z braku dedykowanego sterownika do karty graficznej niż po prostu mułowatości systemu. Zmartwil i rozczarował mnie brak obsługi kart sieciowych: zarówno wbudowanej EtherExpressPro/100 jak i WiFi Orinoco Silver. Ale uwaga, bawiłem się tym tylko z 20 minut więc może jakaś nadzieja jeszcze jest.

Wrażenie ogólnie nie inne niż sprzed roku podczas zabaw BeOSem piątką. Fajny, userowaty i... zbyt gładki.


Sylwester spędziłem w domu i było gites. Tańczyliśmy z Minią, ale niedużo, bo odzwyczajone od obcasów nogi nie pozwalały na więcej. Polało się porto i bajlejs do lodów i można by rzec, że wszystko to, to było pyszne piwko oraz, że była również jeszcze bardziej pyszna pianka ale o niej nie będę pisał. 1 stycznia wymyśliłem sobie mszę w obrządku trydenckim, po łacinie, ale jedyny kościół w Warszawie, który niby ją odprawia był zamknięty. Szukaliśmy w innych, leżących koło tego zamkniętego, a było ich cztery ale dupa, nici z mistycznego przeżycia. Tak przy okazji, to moje pragnienie wysłuchania mszy w łacinie kojarzy mi się z niedawną decyzją abp. Dziwisza, ktory zabronił odprawiania mszy po góralsku bo ludzie odwiedzają wtedy kościół nie dla wiary ale w celach turystyczno-widowiskowych. Moje pragnienie niedaleko od turystyczno-widowiskowego się znajdowało, tak na pierwszy rzut oka, jednak nie do końca. Jak już w kościele na mszy się pojawiam to słucham o czym mówią, albo się staram słuchać bo nie zawsze się da, oraz wymagam od organisty by nie fałszował. Wychodzę z założenia, że Boga chwalić jest wtedy przyjemniej, a i Bogu samemu takie chwalenie milsze jest, niż gdy organista beczy jak koza, a organy skrzypią zamiast grać. Szukam w mszy mistycyzmu, a znajduję go coraz mniej, stąd moje wygrzebanie trydenckiego obrządku. Aha, jest jeszcze ciekawość i przekora. Bo ponoć w samym Kościele istnieje delikatny rozdzwięk między zwolennikami NOM czyli nowego obrządku, a zwolennikami mszy trydenckiej. Przy czym ta druga ma być podobno właśnie bardziej mistyczna. Mistycyzm po części wynika pewnie z tajemniczości, a ta jemniczość jest efektem niezrozumiałości języka, jednak cel uświęca w moim przypadku środki. Tak przy okazji, znów wtręt, to zdanie o celu i środkach to Makiawel, dowiedziałem się tego z teleturnieju, ale nie pamiętam jakiego. Obiecałem sobie, że kiedyś przeczytam "Księcia" Machiavelliego i jestem tego coraz bliżej, ale wcześniej plasuje się "Czarodziejska góra" Tomcia Manna, moim marzeniem jest zdobyć ebooka z rzeczoną, ale niestety, nigdzie jej nie ma, nikt nie zOCRował. Zdarłem jedynie dwuczęściową ekranizację niemiecką bo mnie kiedyś, młodziaka, zafascynowała dziwnym, trupim erotyzmem, ale nie mam napisów, a z niemieckiego pamiętam jedynie "Ich bin nicht vorbereitet" czy coś co oznacza "Jestem nieprzygotowany" - zdanie, które moja nauczycielka słyszała ode mnie najczęściej.
Z mszą nie odpuszczam, i skoro zostało mi jeszcze do wykorzystanie z poprzedniego roku 48 dni urlopu to może namówię Minie na wyjazd w śniegu w Polskę w poszukiwaniu przedsoborowego natchnienia. A biskup Dziwisz jest głupi myślę, bo skoro ta góralska tradycja ma już kopę lat i dotąd nikomu nie przeszkadzała, to po jaką cholerę wsadzać kij w mrowisko. Tym bardziej ludziska będą łazić po kościołach licząc juz li tylko na to, że się jednak na jakąś zakazaną mszę w gwarze załapią. A nawet gdyby tak się stało... to co? Źle? Źle, że jakiś turysta, nawet i niewierzący zatupta do kościoła? Anuż coś mu zaświta i na chwilę oderwie się od swoich materialistycznych myśli, które poszybują gdzieś wysoko, ku absolutowi... I jemu lepiej się zrobi, a i Bóg się ucieszy tym zastrzykiem duchowej energii.

Z kibla ("Wprost"):