Piwo z rana jak śmietana
Posted on Wed 22 August 2007 in Uncategorized • 3 min read
Miodność powyższego zaklęcia ludowego dotarła do mnie dopiero po diecie Kwaśniewskiego, bo przypomniałem sobie jak w dzieciństwie, u babci na wsi, wpierniczałem pajdy chleba posmarowane śmietaną z cukrem. Śmietana ta była jak puszysta kołderka chmur nad Ojczyzną, gęsta ale nie zbita, konkretna ale i delikatna, kwaskowata ale nie skwaszona.
Zaraz za wspomnieniem pajd chleba przysżło drugie, już młodsze, też związane z tą samą wsią mojej babci. Latem, brałem zajeżdżony rower ogólnego zastosowania czyli ledwo trzymającą się kupy Ukrainę czy coś w tym stylu na której jeździli wszyscy, od najmłodszych śmigających na stojąco pod ramą po najstarszych czyli babcię wraz z ciotkami, i pojazdem tym, którego niespójność sprawiała niesamowitą frajdę bo wszystko się na nim telepało, grało, dzwoniło im szybciej się nim gnało, i cały ten hałas podnosił poziom adrenaliny bo przypominał, że w każdej chwili można zaliczyć glebę, a raczej asfalt poniemieckiej szosy, co zresztą zdarzało się dość często ale kto by o to dbał, jechałem 2-3 kilometry z górki i pod górę do Krzeszowa, małego miasteczka któremu prawa miejskie nadał jeszcze Korybut Wiśniowiecki w podzięce za przechowanie, z tego co pamiętam, i które słynie z nieodkrytych do końca lochów i tuneli co ciągną się podobno daleko poza górę na której spoczywa okolica, żeby kupić piwo Leżajsk.
Butelki przywiezione w dwóch siatkach, nie plastikowych torbach ale jeszcze wtedy siatkach splecionych z czegoś tam, zawieszonych na kierownicy, fajnie się wtedy prowadzi rower bo każdy gwałtowny ruch kierownicą powoduje rozchuśtanie siatek i wymaga ostrej walki z ich bezwładnością, butelki z piwem Leżajsk babcia z ciotkami wkładały do wiadra i całość spuszczały do studni.
Potem się szło w pole pomagać babci i dziadkowi, bo jeszcze wtedy, mimo że mieszkali w mieście, uprawiali ziemię rodziców babci, i nawet był koń na którym mnie dziadek sadzał, dwie krowy i cielęta które dokarmiałem albo czasem "pasłem" co było pretekstem do nazbierania z rana świeżutkich pieczarek prosto z pastwiska, świnie do których do dziś mam sentyment i lubię je w postaci mielonki jak i przed ubojem bo mają ciepłe uszy stworzone do drapania, kury których nie lubię bo są mega głupie ale na których wypróbowałem mesmeryzm wyczytany z książki profesora L., perliczki, indyki, gołębie których 14 zwłok musiałem kiedys zakopać bo nie zamknąłem gołębnika i wydusił je wszystkie kocur, szczury które świetnie służyły za cel strzał wykonanych z trzciny i gwoździ i które czasem źle trafione długo zdychały i babcia musiała dobijać je młotkiem, myszy których embriony wyrzucaliśmy kurom do konsumpcji co było fascynująco obrzydliwe i kojarzy mi się z kotem z animki "Skok przez płot", którego to "przeraża ale i podnieca", koty bawiące się zduszonymi myszami, pies a raczej cała czereda psów która się przez podwórko babci przewinęła z naciskiem na Aarona bo mówił jak człowiek i był w połowie milicjantem oraz mnóstwo dziwnych robali wokół które się przypalało, topiło i gazowało. W polu najlepsze były oczywiście wykopki bo każdy wiedział, że po pracy, wieczorem, babcia zrobi wielkie ognisko. No ale odbiegłem od piwa, które pływa w głębokiej studni i robi się odpowiednio chłodne.
Po powrocie z pracy, po kąpieli w miednicach wyciągniętych na trawę, zmęczone towarzystwo siadało na ławach pod winogronem, ktoś, najczęściej ja, nawijał korbą łańcuch ściągając wiadro z zimnym Leżajskiem i następowała orgia.
Babcia zawsze pije piwo ze szklanki, kiedyś tego nie rozumiałem, teraz sam stosuję, ja trąbiłem prosto z butelki i żółte strugi czystej rozkoszy wlatywały mi z szyjki do szyjki wywołując zawroty głowy, duldałem całą butelkę bez odrywania ust bo wtedy smakowało najlepiej.
Ugh!