Michałkow do sedesu czyli nie ufaj demokracie.pl

Posted on Sun 20 January 2008 in Uncategorized • 4 min read

Ale zanim sobie skrobnę o Michałku najpierw reminiscencja z "Wozwroszczenja" czyli "Powrotu". Bo po zastanowieniu uważam, że film ten jest skopany.
Głównym wątkiem fabuły jest powrót ojca, którego, jak wynika z dialogów, nie było 12 lat. Synowie nie wiedzą gdzie był ani co robił, wymyślają, że był lotnikiem ale to nie musi być prawda. W więzieniu też nie siedział, co podejrzewałem na początku, bo wraca samochodem i ma w portfelu grubszą kasę. Dodatkowo, przy okazji wyjazdu na ryby zamierza załatwić jakąś pilną sprawę, w tajemnicy przed synami i żoną. Sprawa ta jest tak ważna, że poświęci jej aż trzy dni, podczas gdy na wyprawę z nieoglądanymi przez 12 lat synami udaje się na dni dwa.
Uwaga! To jest główny wątek filmu! Gra psychologiczna między postaciami wydarza się podczas całej tej jazdy ale zawsze i wszędzie jak miecz Damoklesa wisi nad głową pytanie: kim jest ten ojciec znikąd i o co tu chodzi.
W trakcie wyprawy ojciec, w tajemnicy przed synami, wykopuje skrzynkę, którą chowa w łódce i której zawartości nie poznamy już nigdy ponieważ tonie wraz z ową łódką.
I teraz wyjaśnienie: tajemnica ojca to, wagowo, jakieś 2/3 filmu, relacje między synami a ojcem pozostała 1/3. Jeśli więc na koniec reżyser i scenarzysta nie rozwiązują wątku głównego to po jaką cholerę go zawiązywali nie dając na koniec do zrozumienia, że film będzie miał kontynuację?!
Jeśli skrzynka i tajemnica zniknięcia ojca służyły jedynie jako kanwa do przedstawienia konfliktów charakterów to dlaczego są podstawą filmu czyli zaprzeczeniem kanwy?
Próbowałem znaleźć w "Powrocie" jakieś głębsze dno ale wygrzebałem jedynie piasek, który przesiał mi się przez palce.
Nie ma tam nic.
Nawet bogate, mimo oschłości w "actingu", charaktery postaci nie ratują obrazu bo nie mogę ich do niczego odnieść. Bo opowieść się kończy właśnie tam, gdzie dopiero dałoby się coś z tymi charakterami porobić.
Spotkało mnie Duże Rozczarowanie i zaczyna do mnie docierać, że postrzegam kino zupełnie inaczej niż młodsze pokolenia. Jestem z tej generacji, która widząc na filmie, że bohater chowa do bagażnika krzesło wie, że za jakiś czas to krzesło do czegoś posłuży.
"Powrót", gdyby go zamienić na historię opowiadaną przy ognisku, spotkałby się z dezaprobatą słuchaczy. Rozległoby się chóralne "Eeeee....".
Teraz filmy robi się tak podobne do życia, że aż boli.
Życie składa się w większości z rutyny i przypadków. W kinie zaś rutynę trzeba umiejętnie odsiać, zostawić przypadki i sprawić, żeby tak spreparowana historia nadal doskonale udawała życie coś przy tym opowiadając. A w "Powrocie" jest tylko życie bez opowieści.
Dobra, teraz najnowszy film Nikity Michałkowa o tytule "12" będący kopią, według mnie kpiną bardziej, z "Dwunastu gniewnych ludzi" Sidneya Lumeta. Sfilmowany jest pięknie, ma świetne kawałki aktorskie ale w całości to pieprzona czerwona propaganda i cholerne lizodupstwo!
Pierwszą rzeczą, która mnie zmogła było wierne powtórzenie zasad sądownictwa amerykańskiego w byłym ZSRR. No bo przecież nie znając się ani na jotę, jak wygląda prawodawstwo w Rosji, wiem ze 100% pewnością, że nie może kopiować Amerykanów! I dobrze myślałem, bo sprawdziłem i do wyroku nie jest wymagana jednomyślność ławników.
Drugą wątpliwą sprawą jest posadzenie w roli ławników: bogatego producenta telewizyjnego, bogatego wynalazcy-dyrektora oraz oficera KGB-FSB. W życiu!!! W życiu tacy ludzie nie zgłosiliby się do takiej roboty, i to jeszcze na 3 dni, jak wynika z dialogów.
Ale to akurat tylko małe, złośliwe szczególiki.
Co jest w tym filmie wstrętne to HIPOKRYZJA Michałkowa. Z jednej strony wytyka Rosjanom ich wady, jak skłonność do biurokracji, do fuszerki, do prowizorki, do lewizny, przekupstwa czyli korupcji, itd., a z drugiej żyjącego właśnie z oszustwa dyrektora cmentarza robi na męża opatrznościowego. Facet wykorzystuje rodziny zmarłych w momencie pogrzebu, fajne nie?, ale za wyzyskane pieniądze stawia szkoły, domy itd. w rodzinnym mieście. Normalnie cycuś! Że Rosja taka właśnie jest domyślam się, ale żeby w filmie robić z tego zaletę to ja przepraszam, wyskakuję albo nie kumam.
Do tego dochodzi jeszcze zawoalowana pochwała ZSRR. Wprawdzie pada parę zdań, że za komuny było czasem źle ale jak zaraz się dowiadujemy nie zawiniła ideologia ale po prostu partactwo ludzi. Jeden z bohaterów opowiada historyjkę o tym, że jego wujek, sekretarz obwodowy KPZR, nic nie miał, był takim samym, stłamszonym i biednym obywatelem sowieckiego imperium jak reszta. Czyste kpiny!
I na koniec najwstrętniejsze co w tym syfie jest: końcówka w której okazuje się, że postać grana przez samego Michałkowa to oficer wywiadu (zapewne KGB), który okazuje się być osobą z zasadami, honorem i przedewszystkim NIESKAZITELNÄ„ MORALNIE. Skojarzenie jest proste: Michałkow to po prostu Putin. Reszta jest jasna.
Zakończenie to totalna kupa z nielogicznym happy-endem.
Satysfakcję sprawił mi fakt, że rola Michałkowa jest najsłabsza z całego obrazu, reżyser zagrał fatalnie, a jego miękki głosik i rozmyte jak alkoholem, błękitne oczka kompletnie nie pasują do postaci oficera KGB. Tu przydałby się ktoś silny.
p.s. Jest jeszcze totalna wtopa ze świętym obrazkiem, po kiego on tam jest, jakie jest jego zadanie poza robieniem efektu falowania na twarzy jednego z bohaterów, doprawdy nie wiem. Jakieś to takie poprzylepiane.