Giertowienie i skoperniczenie
Posted on Mon 30 October 2006 in Pamietniczek • 2 min read
72 procent Polaków popiera program uzdrawiania szkoły ministra Giertycha. Program ma polegać na słynnym "zero tolerancji" (jak u Gullianiego) czyli dociskaniu śruby. I to jest właśnie głupota maksymalna! Bo problem, moim skromnym zdaniem, nie leży w szkole i w braku dyscypliny, owszem jestem za mundurkami w klasach ale z innych powodów [1], ale przede wszystkim w braku miłości i zaangażowania w rodzinach. Jak przykładać kompres to tutaj. I to kompres radykalny czyli obniżyć podatki. Jak rodzice nie będą musieli harować całymi dniami na dom, to czasu na dziecko zostanie im więcej. A jak i kasy i czasu będzie więcej to większość nie pójdzie zaraz się upić ale może np. wspólnie z rodziną spędzą miło czas. Pomysł prosty, nie ja na niego wpadłem, ale jak widać trzeba mieć kiepełe, a Giertychowi ewidentnie tego brak.
[1] Widać na ulicy wagarowiczów, a dzieciakom z biedniejszych rodzin odpada jeden stres (choć wg. tego co pisał o biedzie Carnegie to może być błąd - niech się stresują).
Czytam, ale czy naprawdę czytam?, "Książkę, której nikt nie przeczytał" - opowieść o "De revolutionibus" Kopernika. Autor, opierając się na stwierdzeniu Koestlera zawartym w tytule, sprawdza jak w rzeczywistości było z czytelnictwem opus magnum toruńskiego astronoma. Książkę reklamowano jako powieść detektywistyczną ale im bardziej się w nią zagłębiam, tym mniej mi się to podejście podoba. Bo autor spartolił robotę. Jeśli pisze się powieść detektywistyczną, to jej podstawą musi być tajemnica - nikt nie czyta kryminału w którym morderca i jego motyw są znane od początku - a tu w rozdziale drugim już jest wyjaśnienie, że owszem, książkę czytano i co więcej, opatrywano gęsto komentarzami. Pfffffft! Uszło z balona powietrze! No dobra, pomyślałem sobie, przecież i tak czytam tę książkę po to by dowiedzieć się więcej i o Koperniku i starodrukach. Więc brnę dalej lecz znowu mi coś przeszkadza: autor buduje narrację chronologicznie według własnych podróży w poszukiwaniu kolejnych tomów "O obrotach sfer niebieskich". Wybór zrozumiały mając na uwadze pomysł na kryminał, ale zupełnie wysiada gdy co chwila trzeba się przesiąść z jednego czasowego pociągu w drugi. Raz się jest w Krakowie w roku 1970, potem w Uppsali w 1973 , następnie w Oxfordzie i Cambridge, a w międzyczasie we Fromborku i Wittenberdze XVI wieku. Jakby tego mało, od czasu do czasu trzeba wykonać skok do wieku XVIII, uścisnąć ręce Newtonowi, Leibnizowi czy Tycho Brahe. W głowie powstaje mętlik, przynajmniej mojej. Ale i tak dam radę.