Flaki w miednicy czyli skojarzenie mózgowe

Posted on Fri 20 October 2006 in Pamietniczek • 3 min read

Tomasz Piątek, którego książkami jestem [roz,o]czarowany bo nie umie dokończyć tego co zaczął, napisał był krytyczne coś na temat drugiego zeszytu Dorki Masłowskiej (zabrzmiało pogradliwie? miało!).
A jakiś wpisuj wrzucił na Onecie dość ciekawy kawałek tekstu, poczułem lekkie ukłucie paranoi bo przez chwilę myślałem, że mam rozdwojenie jaźni, jak bohater "Ciemnego zwierciadła" Dicka, i podczytuję własne produkcje - nieświadomie. Leci to tak:

Hiphopowa ciekawostka

Najpierw o warsztacie. Jeden znany artysta malarz, profesor ASP, zwykł mawiać do swoich studentów, mających ambicje tworzenia sztuki abstrakcyjnej, performersów i innych pikasów: ty się, kochany, najpierw naucz konia rysować. Otóż ja bym bardzo chciał, żeby mi Masłowska, zanim zacznie eksperymentacje jakieś z językiem uprawiać, najpierw namalowała konia. Ot, choćby takiego, z jakiego przed dziennikarzem się wyśmiewa: "Szedł ulicą. Zmierzchało". Bo tak, to tylko daje wydawcy na redaktorze zaoszczędzić. Kto na trzeźwo podejmie się redagowania tekstu, w którym nie wiadomo, co jest zamierzonym zabiegiem artystycznym, a co ortograficznym czy składniowym babolem? Tu mnie tknęło i swoją figurę retoryczną sprawdziłem ze stanem faktycznym. Noż jasnowidz jakiś? Redakcji ani korekty niet.

Obiektywnie rzecz biorąc, od tej pory wszystkie Peje, Sidneye, DJ-e i inni hiphopowi rymoskładacze to powinni wykonać "siad w kącie i wstydził się". Walnąć 150 stron hiphopowej rymowanki na jednym oddechu to nie jest w kij dmuchał. Poważnie. Tu czapki z głów przed Masłowską, książka na warstat i do nauki, panowie "poeci". Wcale nie żartuję.

Jak sugerowałem delikatnie w pierwszym akapicie, nie wiem, czy Masłowska ma talent pisarski, czy tylko błazeński. Spod maniery hiphopowego tekstu mało co widać, chociaż czasem zabłyśnie tu i tam jakaś perełka. Ale ta książka, tak jak poprzednia, ma szokować formą, a doszukujących się głębszych treści pacyfikuje autorka co jakiś czas wstawkami samobiczującymi i wyśmiewającymi jej własną twórczość. To jest mało odkrywcze, proszę Autorki, to już pan Pilipiuk praktykował z powodzeniem. I pierwszy.

Książkę czyta się źle, właśnie ze względu na manierę. Z pewnością lepiej by się jej słuchało z podkładem jakiegoś umc, umc, bo to, jak pisałem, żywa rymowanka. I historyjki takie, jak tu opowiadana, lepiej brzmią i wznioślej, gdy się je z dramatycznym przejęciem melorecytuje. Bo fabułka, psychologiczne sylwetki bohaterów, zwroty akcji itp., po odcedzeniu z rozbudowanej formy, to - przepraszam - kaszana jest. Gdyby to samo napisać po ludzku, pies z kulawą nogą by się nie zachwycił. A tak, to paru ludziom, zwłaszcza młodym kandydatom na nonkonformistycznych intelektualistów, z pewnością się spodoba. No cóż, być może jest taka nisza i ona potrzebuje swojego barda. No to ma Masłowską.

Tak się zastanawiam, co dalej? Już po "Wojnie..." wydawało mi się, że autorka zabrnęła w stylistyczną ślepą uliczkę i że - żeby z niej wyjść - musi wykonać dużą robotę w bardziej konwencjonalnym stylu. Okazało się, że ta uliczka ma jeszcze odnogi, nie mniej ślepe, ale dające złudzenie swobody ruchów. No to grzecznie podpowiadam: jest jeszcze taki, popularyzujący się zwłaszcza w internecie, styl pisania. Króluje on w blogach, GG i na różnych forach. Moshe naffftempnom "pofiests" machnąts w takim ffftylu? Tesh sssa fiele nad trestsiom i guembiom zaffftanafiats by siem ftedy nie tsheba. Forma pokryje.

~woy, 02.10.2006 22:17

Z Piątkiem się zgadzam właściwie w pełni, pomijając że facio rzeczywiście cierpi na megalomanię. Polska proza jest jak zbyt przerośnięta słonina - zmieniła się w [z]boczek językowy. Bo tak jak Masłowska umie pisać i Klangor (nawet lepiej) i ja.