2 historyjki

Posted on Wed 06 April 2005 in Pamietniczek • 2 min read

1. D. poszła dziś do doktor Mru i wszystko jest OK. Przy okazji usłyszała następującą historię:
Doktor Mru, w ramach szerzenia wiedzy o sprawach płciowych, odwiedziła szkołę w której uczą się wspólnie dzieciaki opóźnione i zwykłe. Stan ich wiedzy jest podobno tragiczny, stąd wykłady pani doktor. D. się temu dziwi, bo przecież sama czytała Bravo i inne takie, więc jest się skąd dowiedzieć,a tu taka tępota. Ale nie o tym ta historia. Po wykładzie do doktor Mru podeszła 17-letnia na oko dziewczyna i powiedziała, że ma wiele dolegliwości, w tym guza piersi. Była z tym guzem u lekarza, ten ją zbadał i... przepisał leki antykoncepcyjne. Dziewczyna bierze je już pół roku ale guz się tylko powiększył. Doktor Mru załamała ręce: owszem są przypadki, takie jak torbiele, które można zaleczyć właśnie środkami antykoncepcyjnymi ale nie nowotwór! Wzięła dziewczynę na darmowe badanie do siebie. A ja sobie myślę, że to jakiś probierz zdrowia polskiej medycyny. Z jednej strony wszechogarniająca ignorancja i korupcja, z drugiej ludzie zasługujący na miano lekarzy dzięki swojej postawie. Doktor Mru pracowała kiedyś w LIM Centrum Medyczne w Wa-wie, ale odeszła "bo chce leczyć ludzi, a nie nabijać kasę." Wg. słów Mru: LIM CM, jak i inne duże, prywatne kliniki mają tzw. koordynatorów. Koordynator wyznacza tabele punktowe za każdą wizytę czy to u internisty czy specjalisty, tabele obejmują też wszelkie badania, analizy i terapie. Na każdego pacjenta przypada pewna, określona liczba punktów. Zadaniem lekarzy, zatrudnionych w tych klinikach, jest taka obsługa by pacjent nie przekroczył pewnej, magicznej granicy punktowej poza którą jego leczenie nie jest już opłacalne. Dodatkowo, lekarz ma "wyrobić" się z pacjentem w przeciągu ok. 15 minut i jest z tego starannie rozliczany. Kto nie wierzy niech skorzysta z LIM-u. Ja korzystam, bo mam za darmo i mogę poopowiadać o lekarzach wychodzącyh z gabinetu po kanapeczki, na kawę albo o jednym panu chirurgu, który ma pacjenta za ignoranta.
2. Przewieziono mnie dzisiaj Porszakiem. Cayenne Turbo. 7 s. do setki. I nie te osiągi są w tym sprzęcie imponujące. "Zniszczyło" mnie siedzenie obok kierowcy. Jego regulacja to zestaw trzech przełączników, jeden do poziomu i do pochylenia, drugi do pionu, trzeci do wypukłości w krzyżu. W sumie, ustawienie tych diwajsów może potrwać kilka dobrych minut. No, przynajmniej mi tyle to zajęło. A potem, co? Wysiadasz, wsiada ktoś inny, grzebie i niszczy cały twój wysiłek? A guzik! A raczej cztery guziki: trzy dodatkowe pod którymi "sejwujesz" swoje ustawienia, i czwarty z napisem "Set". Mniodzio. Zacząłem się zastanawiać w jaki sposób ten mechanizm przechowuje te nastawy? Silniki muszą gdzieś zwracać informację o pozycji, OK, wystarczy szereg czujników wzdłuż osi przesuwu. Numer ostatniego aktywowanego jest przechowywany, pewnie w jakiejś pamięci flash, no przynajmniej ja, ignorant tak bym to zrobił. Kurna, kupuję małemu Lego Mindstorm - może będzie budował Porszaki? ;)